Moja lista blogów

piątek, października 27, 2017

Wspomnienie bieszczadzkie

   Ultra swoim postem o  Bieszczadach  uruchomiła oczywiście wspomnienia.

          Po sezonie szparagowym, który obfitował w zawirowania z Gwiazda i itp. Leo i jego siostra postanowili mi zrobić przyjemność (he,he) i zafundować urlop w Polsce.
  Udaliśmy się dwoma karawanami najpierw odwieźć pracownicę jedną do jej pod rzeszowskiej wioski.  Dziewczyna była ( jest) bardzo sympatyczna i robota paliła jej się w rękach, poza tym mieszkała w okolicach bardzo pięknych .
  Najpierw zajechaliśmy do jej wioski.
Dla Holendrów widok krowy   nie jest dziwny ale dojenie jej ręczne na polu wzbudziło zdziwienie i chęć sprawdzenia  czy też tak potrafią. Biedna krowa - była wydojona do ostatniej kropli krwi. Właścicielka krowy ledwie ją uratowała od za dojenia na śmierć.
  Żurek na obiad z jajkiem nie wzbudził wielkiego och jakie dobre . Tylko ja byłam zadowolona niebotycznie . Oni zupy nie znali a Holendrzy raczej ostrożnie jedzą to , czego nie znają..
    Po drodze opowiadałam ile wiedziałam o historii Bieszczad i skomplikowanych  losach ludzkich tego regionu.
   Opowiadałam, o tym jak powstały połoniny i o walkach różnych , które przez te ziemie się przetaczały. O budowie sztucznego jeziora . O lasach i ich urodzie, o tym ,że to jest nasz "dziki zachód"..O tym ,że różni osobnicy tu mieszkali i mieszkają , o bimbrowniach w lesie itp ciekawostki. Jak Leo w rowie przydrożnym znalazł ludzką kość  - moje opowiadania zrobiły się bardziej prawdopodobne...
 Pojechaliśmy dalej  - niby nad Solinę ale jakąś bieszczadzką obwodnicą. Leo jako wszystkowiedzącynajlepiejiznawcapolskichdróg był tym co czyta mapy i kieruje wyprawą. Ja się oczywiście na niczym nie znałam i miałam służyć wyłącznie do odczytywania nieprzeczytawalnych i niewymawialnych przez Holendrów nazw. Co chwila tylko słyszałam ,że tego się nie da przeczytać już nie mówiąc o wypowiedzeniu. Szczerze - niektóre nazwy przydrożnych wiosek nawet dla mnie były dość trudne do wypowiedzenia :))
   No i zaczęło się . Safari.
  Leo spojrzał na mapę i stwierdził ,że najlepiej jak pojedziemy sobie tą wąską drogą ( pewnie była to obwodnica bieszczadzka) ale w tym kierunku i właśnie tą odnogą.  Co prawda były tam narysowane w trzech miejscach w poprzek jakieś kreseczki , wszystkowiedzący Leo nie zastanowił się nad nimi a ja konsekwentnie udawałam głupią. Chcieli mieć "dziki zachód" to niech mają.
  Wjechaliśmy w las i wyraźnie widziałam jak siostra Lea czuje się coraz bardziej nieswojo - po lewej ogromne drzewa , po prawej drzewa i końca nie widać.. I nagle przez całkiem przyjemną drogę strumyczek. Nastąpiło  badanie, czy się przejedzie tymi karawanami ,czy nie zniszczy się wypasionego auta szwagierki(eks) .Cała przeprawa jak w dzikiej dżungli....
 
   Przejechaliśmy. Szwagier Lea odebrał mu mapę i stwierdził, że przed nami są jeszcze trzy takie miejsca z przerywanymi liniami. Ani zawrócić,  bo się nie da wykręcić , ani żywego ducha co by się poradzić . Nie pozostało nic innego jak jechać dalej.

Ja miałam dziką uciechę. I byłam cała zadowolona z przygody i z przeprawy.
. Nasi panowie radzili sobie coraz lepiej przy każdej następnej "kreseczce"..

Przejechaliśmy te potoczki , a tu dalej las, las, las...Ni żywego ducha.  Z okien samochodów zwierzęcia jakiegoś tyż nie widać. 
 I nagle ni  stąd ni zowąd znak drogowy. Pamiętam ,że było to żółte, trójkątne z czerwona obwódką. To, że jakiś znak się pojawił  było oznaką ,że powoli wracamy do cywilizacji. Hmm... a jednak ta cywilizacja  była co nieco podszyta strachem , bo znak był cały podziurawiony kulami.... A potem szwagierka(eks) poczuła zapach dymu  a końca  drogi nie widać.  Okna szybko były zakręcone i panowie przyspieszyli , przekonani ,że to las się pali.  A to był dym z wypalania węgla drzewnego i przy drodze pokazali się dwaj panowie z sutymi brodami , osmaleni od sadzy ,uwędzeni i brudni niebotycznie. Na ich widok szwagier przyjął niebezpieczną szybkość , Leo za nim . Panowie przyjaźnie machali do nas rękami ale w duchu sama nie miałam nic przeciwko szybszego dotarcia do jakiegokolwiek siedliska.

 W końcu dojechaliśmy do kempingu nad Soliną. Nad jeziorem. Zamontowaliśmy się i już bez karawanów wybraliśmy się do Ustrzyk - ja im chciałam pokazać stadninę koników huculskich , która ich wcale nie zachwyciła. Opowiedziałam o tym ,że tam dalej to już Ukraina  o rzut beretem i może tak na Ukrainę??? Wstrząsnęli się wyraźnie.  Mieli chyba dość wrażeń w ich pojęciu niebezpiecznych. a na Ukrainie mogło być gorzej:))Polski dziki zachód jakoś im nie pasował. Za mało domów , za mało ludzi ,za duże drzewa . Jezioro owszem , natura piękna wszystko im się podobało oprócz ogórków małosolnych. Rybki wędzone i z rusztu i kolejka wąskotorowa i pstrągownie. Ogórki zdecydowanie nie... A jak pan w pstrągowni powiedział im ,że czasem tu przychodzi niedżwiedż częstować się pstrągiem to wyraźnie siedzieli jak na szpilkach ....Właściwie się nie dziwię bo kto by chciał niedźwiedzia spotkać jako współkonsumenta:))

   Z prawdziwą ulga udali się do Czech. Jadąc przez tereny  zagospodarowane, gdzie czuli się świetnie...

 A ja - chętnie  bym znowu powtórzyła tę  trasę.  Bo jakoś zawsze lepiej czuję się tam ,gdzie mniej ludzi , nad wodą ,w lesie...





16 komentarzy:

  1. Bylam w Bieszczadach jako malolata, z rodzicami i bratem. Rodzice na motorowerach, ja z bratem na rowerach. Jeszcze byla ciocia z dwojgiem dzieci.
    Nie bylo wtedy Zalewu, nie bylo obwodnicy - dopiero zaczynali budowac.
    Dzikie szutrowe sciezki, straszenie niedzwiedziem, deszcze i my w namiotach - przez stres nie polubilam Bieszczad :(
    A ciocia miala w plecaku surowice przeciw jadowi zmii, nie przejmujac sie tym, ze powinno sie toto w lodowce przechowywac, a poza tym nie miala strzykawki!
    Po drodze (dwa tygodnie) spotkalismy moze kilkoro ludzi...
    To byl prawdziwy "dziki zachod"!

    OdpowiedzUsuń
  2. Moi Holendrzy by zeszli ze strachu zaraz na początku takiej podrózy. Z rowerami by sobie pewnie dali radę ale z resztą??
    Swoja drogą - niezła przygoda dla wspominania. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wydaje się, że Bieszczady były "modne" w czasach naszej młodości. Teraz Zakopane i Podhale przyćmiło wszystko. Nie umiem tego wytłumaczyć inaczej niż tylko wszechobecną "modą" na coś i gdzieś. Nie umiem też wytłumaczyć dlaczego Bieszczady ze swoim prymitywizmem pociągały nas w czasach gdy nawet w wielkich miastach o luksusy było trudno? Teraz odżywa sentyment do "dzikości" natury ale słabiutko jakoś. Zresztą, dzikości w Bieszczadach też jakby mniej trochę.

    OdpowiedzUsuń
  4. W zasadzie "dzikość" jest chyba mniej nam potrzebna. Chyba. Moda na Bieszczady w czasach naszej młodości - to chyba mit, że można się gdzieś zaszyć gdzie nas nikt nie znajdzie i szukać nie będzie albo coś w tym stylu..
    Teraz jest inaczej bo wszędzie nas można znależć jak się postara..
    Mnie wtedy z Holendrami - chociaż aż tak dziko nie było uciechę sprawiało ,że oni się bali ,tego ogromnego lasu - podziwiali ale się bali....Bali się przede wszystkim pustki, znakomicie lepiej czuli się we wsi albo miasteczku.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jezu, jak to ludzką kość???

    OdpowiedzUsuń
  6. A tak to - tam podobno w tej wsi i okolicach ciągle się coś gdzieś znajduje bo od niepamiętnych czasów itd.itd

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja w ogóle nie lubię koczownictwa. Za wygodna jestem i potrzebuję łazienki z ciepłą wodą oraz wygodnego łóżka. Być może odzywa się tu moje dzieciństwo spędzane na obozach (na pierwszy pojechałam w wieku 4 miesięcy, nie spodobało mi się i tak już zostało do tej pory).

    Natomiast w Bieszczadach poznałam mojego męża. W 1984 roku. Znaczy trzydzieści trzy lata temu. Chyba nie powinnam się przyznawać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm, a wiesz - taki wypasiony karawan to ma łazienkę , kuchenkę sypialnie i salon... Żyć nie umierać..Właściwie jeśli chodzi o Twoją rodzinę to bym wzięła pod uwagę :))

      Usuń
  8. no to zrobiliście im wycieczkę:):):Na pewno wyjechali pełni wrażeń...Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. A tak, tak. Wrażeń mieli wiele. Do dziś pewnie wspominają.."))
    Miło, że wpadłaś..

    OdpowiedzUsuń
  10. Ojciec mojego syna, zaraz po naszym poznaniu pojechał na przepustkę w Bieszczady-przysłał kartkę. Wiedział bowiem, że chciałabym kiedyś tam pojechać, choć nie mam duszy podróżnika. Od tamtej pory minęły 33 lata, a ja mogę poczytać o tamtych terenach na blogu. Bardzo ciekawa opowieść, wielkie dzięki za nią. Uściski.

    OdpowiedzUsuń
  11. Klik dobry:)
    Ależ to wspaniała przygoda. Czytając wszystko widziałam i czułam się, jak na filmie.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  12. He,he - może ja zacznę scenariusze pisać??

    OdpowiedzUsuń
  13. Pisz scenariusze, są świetne. Ta podróż przez Bieszczady doskonale uchwycona, a jak humorystycznie opisana. Super!
    Zasyłam serdeczności

    OdpowiedzUsuń
  14. Krótki tekst na blog to jeszcze ale scenariusz??he,he powiedzmy sobie , że kiedyś może dojrzeje:))

    OdpowiedzUsuń