Ultra swoim postem o Bieszczadach uruchomiła oczywiście wspomnienia.
Po sezonie szparagowym, który obfitował w zawirowania z Gwiazda i itp. Leo i jego siostra postanowili mi zrobić przyjemność (he,he) i zafundować urlop w Polsce.
Udaliśmy się dwoma karawanami najpierw odwieźć pracownicę jedną do jej pod rzeszowskiej wioski. Dziewczyna była ( jest) bardzo sympatyczna i robota paliła jej się w rękach, poza tym mieszkała w okolicach bardzo pięknych .
Najpierw zajechaliśmy do jej wioski.
Dla Holendrów widok krowy nie jest dziwny ale dojenie jej ręczne na polu wzbudziło zdziwienie i chęć sprawdzenia czy też tak potrafią. Biedna krowa - była wydojona do ostatniej kropli krwi. Właścicielka krowy ledwie ją uratowała od za dojenia na śmierć.
Żurek na obiad z jajkiem nie wzbudził wielkiego och jakie dobre . Tylko ja byłam zadowolona niebotycznie . Oni zupy nie znali a Holendrzy raczej ostrożnie jedzą to , czego nie znają..
Po drodze opowiadałam ile wiedziałam o historii Bieszczad i skomplikowanych losach ludzkich tego regionu.
Opowiadałam, o tym jak powstały połoniny i o walkach różnych , które przez te ziemie się przetaczały. O budowie sztucznego jeziora . O lasach i ich urodzie, o tym ,że to jest nasz "dziki zachód"..O tym ,że różni osobnicy tu mieszkali i mieszkają , o bimbrowniach w lesie itp ciekawostki. Jak Leo w rowie przydrożnym znalazł ludzką kość - moje opowiadania zrobiły się bardziej prawdopodobne...
Pojechaliśmy dalej - niby nad Solinę ale jakąś bieszczadzką obwodnicą. Leo jako wszystkowiedzącynajlepiejiznawcapolskichdróg był tym co czyta mapy i kieruje wyprawą. Ja się oczywiście na niczym nie znałam i miałam służyć wyłącznie do odczytywania nieprzeczytawalnych i niewymawialnych przez Holendrów nazw. Co chwila tylko słyszałam ,że tego się nie da przeczytać już nie mówiąc o wypowiedzeniu. Szczerze - niektóre nazwy przydrożnych wiosek nawet dla mnie były dość trudne do wypowiedzenia :))
No i zaczęło się . Safari.
Leo spojrzał na mapę i stwierdził ,że najlepiej jak pojedziemy sobie tą wąską drogą ( pewnie była to obwodnica bieszczadzka) ale w tym kierunku i właśnie tą odnogą. Co prawda były tam narysowane w trzech miejscach w poprzek jakieś kreseczki , wszystkowiedzący Leo nie zastanowił się nad nimi a ja konsekwentnie udawałam głupią. Chcieli mieć "dziki zachód" to niech mają.
Wjechaliśmy w las i wyraźnie widziałam jak siostra Lea czuje się coraz bardziej nieswojo - po lewej ogromne drzewa , po prawej drzewa i końca nie widać.. I nagle przez całkiem przyjemną drogę strumyczek. Nastąpiło badanie, czy się przejedzie tymi karawanami ,czy nie zniszczy się wypasionego auta szwagierki(eks) .Cała przeprawa jak w dzikiej dżungli....
Przejechaliśmy. Szwagier Lea odebrał mu mapę i stwierdził, że przed nami są jeszcze trzy takie miejsca z przerywanymi liniami. Ani zawrócić, bo się nie da wykręcić , ani żywego ducha co by się poradzić . Nie pozostało nic innego jak jechać dalej.
Ja miałam dziką uciechę. I byłam cała zadowolona z przygody i z przeprawy.
. Nasi panowie radzili sobie coraz lepiej przy każdej następnej "kreseczce"..
Przejechaliśmy te potoczki , a tu dalej las, las, las...Ni żywego ducha. Z okien samochodów zwierzęcia jakiegoś tyż nie widać.
I nagle ni stąd ni zowąd znak drogowy. Pamiętam ,że było to żółte, trójkątne z czerwona obwódką. To, że jakiś znak się pojawił było oznaką ,że powoli wracamy do cywilizacji. Hmm... a jednak ta cywilizacja była co nieco podszyta strachem , bo znak był cały podziurawiony kulami.... A potem szwagierka(eks) poczuła zapach dymu a końca drogi nie widać. Okna szybko były zakręcone i panowie przyspieszyli , przekonani ,że to las się pali. A to był dym z wypalania węgla drzewnego i przy drodze pokazali się dwaj panowie z sutymi brodami , osmaleni od sadzy ,uwędzeni i brudni niebotycznie. Na ich widok szwagier przyjął niebezpieczną szybkość , Leo za nim . Panowie przyjaźnie machali do nas rękami ale w duchu sama nie miałam nic przeciwko szybszego dotarcia do jakiegokolwiek siedliska.
W końcu dojechaliśmy do kempingu nad Soliną. Nad jeziorem. Zamontowaliśmy się i już bez karawanów wybraliśmy się do Ustrzyk - ja im chciałam pokazać stadninę koników huculskich , która ich wcale nie zachwyciła. Opowiedziałam o tym ,że tam dalej to już Ukraina o rzut beretem i może tak na Ukrainę??? Wstrząsnęli się wyraźnie. Mieli chyba dość wrażeń w ich pojęciu niebezpiecznych. a na Ukrainie mogło być gorzej:))Polski dziki zachód jakoś im nie pasował. Za mało domów , za mało ludzi ,za duże drzewa . Jezioro owszem , natura piękna wszystko im się podobało oprócz ogórków małosolnych. Rybki wędzone i z rusztu i kolejka wąskotorowa i pstrągownie. Ogórki zdecydowanie nie... A jak pan w pstrągowni powiedział im ,że czasem tu przychodzi niedżwiedż częstować się pstrągiem to wyraźnie siedzieli jak na szpilkach ....Właściwie się nie dziwię bo kto by chciał niedźwiedzia spotkać jako współkonsumenta:))
Z prawdziwą ulga udali się do Czech. Jadąc przez tereny zagospodarowane, gdzie czuli się świetnie...
A ja - chętnie bym znowu powtórzyła tę trasę. Bo jakoś zawsze lepiej czuję się tam ,gdzie mniej ludzi , nad wodą ,w lesie...
Bylam w Bieszczadach jako malolata, z rodzicami i bratem. Rodzice na motorowerach, ja z bratem na rowerach. Jeszcze byla ciocia z dwojgiem dzieci.
OdpowiedzUsuńNie bylo wtedy Zalewu, nie bylo obwodnicy - dopiero zaczynali budowac.
Dzikie szutrowe sciezki, straszenie niedzwiedziem, deszcze i my w namiotach - przez stres nie polubilam Bieszczad :(
A ciocia miala w plecaku surowice przeciw jadowi zmii, nie przejmujac sie tym, ze powinno sie toto w lodowce przechowywac, a poza tym nie miala strzykawki!
Po drodze (dwa tygodnie) spotkalismy moze kilkoro ludzi...
To byl prawdziwy "dziki zachod"!
Moi Holendrzy by zeszli ze strachu zaraz na początku takiej podrózy. Z rowerami by sobie pewnie dali radę ale z resztą??
OdpowiedzUsuńSwoja drogą - niezła przygoda dla wspominania. :)
Wydaje się, że Bieszczady były "modne" w czasach naszej młodości. Teraz Zakopane i Podhale przyćmiło wszystko. Nie umiem tego wytłumaczyć inaczej niż tylko wszechobecną "modą" na coś i gdzieś. Nie umiem też wytłumaczyć dlaczego Bieszczady ze swoim prymitywizmem pociągały nas w czasach gdy nawet w wielkich miastach o luksusy było trudno? Teraz odżywa sentyment do "dzikości" natury ale słabiutko jakoś. Zresztą, dzikości w Bieszczadach też jakby mniej trochę.
OdpowiedzUsuńW zasadzie "dzikość" jest chyba mniej nam potrzebna. Chyba. Moda na Bieszczady w czasach naszej młodości - to chyba mit, że można się gdzieś zaszyć gdzie nas nikt nie znajdzie i szukać nie będzie albo coś w tym stylu..
OdpowiedzUsuńTeraz jest inaczej bo wszędzie nas można znależć jak się postara..
Mnie wtedy z Holendrami - chociaż aż tak dziko nie było uciechę sprawiało ,że oni się bali ,tego ogromnego lasu - podziwiali ale się bali....Bali się przede wszystkim pustki, znakomicie lepiej czuli się we wsi albo miasteczku.
Jezu, jak to ludzką kość???
OdpowiedzUsuńA tak to - tam podobno w tej wsi i okolicach ciągle się coś gdzieś znajduje bo od niepamiętnych czasów itd.itd
OdpowiedzUsuńStraszne to jest.
UsuńJa w ogóle nie lubię koczownictwa. Za wygodna jestem i potrzebuję łazienki z ciepłą wodą oraz wygodnego łóżka. Być może odzywa się tu moje dzieciństwo spędzane na obozach (na pierwszy pojechałam w wieku 4 miesięcy, nie spodobało mi się i tak już zostało do tej pory).
OdpowiedzUsuńNatomiast w Bieszczadach poznałam mojego męża. W 1984 roku. Znaczy trzydzieści trzy lata temu. Chyba nie powinnam się przyznawać :D
Hmm, a wiesz - taki wypasiony karawan to ma łazienkę , kuchenkę sypialnie i salon... Żyć nie umierać..Właściwie jeśli chodzi o Twoją rodzinę to bym wzięła pod uwagę :))
Usuńno to zrobiliście im wycieczkę:):):Na pewno wyjechali pełni wrażeń...Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńA tak, tak. Wrażeń mieli wiele. Do dziś pewnie wspominają.."))
OdpowiedzUsuńMiło, że wpadłaś..
Ojciec mojego syna, zaraz po naszym poznaniu pojechał na przepustkę w Bieszczady-przysłał kartkę. Wiedział bowiem, że chciałabym kiedyś tam pojechać, choć nie mam duszy podróżnika. Od tamtej pory minęły 33 lata, a ja mogę poczytać o tamtych terenach na blogu. Bardzo ciekawa opowieść, wielkie dzięki za nią. Uściski.
OdpowiedzUsuńKlik dobry:)
OdpowiedzUsuńAleż to wspaniała przygoda. Czytając wszystko widziałam i czułam się, jak na filmie.
Pozdrawiam serdecznie.
He,he - może ja zacznę scenariusze pisać??
OdpowiedzUsuńPisz scenariusze, są świetne. Ta podróż przez Bieszczady doskonale uchwycona, a jak humorystycznie opisana. Super!
OdpowiedzUsuńZasyłam serdeczności
Krótki tekst na blog to jeszcze ale scenariusz??he,he powiedzmy sobie , że kiedyś może dojrzeje:))
OdpowiedzUsuń