Moja lista blogów

środa, września 07, 2016

Przypowieść o wędce i rybie...

                  Zaczął się w Holandii od poniedziałku nowy rok szkolny. I dla mnie też .Właściwie kołomyjka.
 Przeczytałam sobie u Jo z jakimi problemami się ona zmaga tam w kraju.  Poczytałam o nowej rewolucji w szkolnictwie itp. Są wielkie problemy ,tu tez ,nie tylko w Polsce.
       
           Mam znajomą rodzinę polska w sąsiedztwie. Znam te dzieci niemalże od urodzenia a nawet jeszcze wcześniej. Z matką chodziłam do lekarza jako tłumacz, zapisywałam do przedszkola,a teraz do szkoły. Asystuję matce jako tłumacz. szkoła ma mój  nr telefonu, doktor ma mój nr telefonu .
   Starszy chłopczyk ma różne schorzenia  -  w pierwszym roku życia ledwie wyszedł z życiem, później przyplątała się laktoza ,egzema i alergie różne na różności. Ciągle chory. I zawzięcie nie mówi. Chodziłam z   nim do logopedy gdzie bardzo chętnie chodził bo pani logopedka ( tak sobie w duchu myślę)poświęcała tę godzinkę wyłącznie  jemu.
 
      Poszedł do szkoły. Były telefony do mnie ,czemu go nie ma w szkole. Matka nie była łaskawa zawiadomić szkołę ,że dziecko chore np.
  Ponieważ były z nim kłopoty jest tu specjalna jednostka ,która bada "trudne dzieci" i diagnozuje co z tym dzieckiem jest. Matka miała obowiązek się zgłosić z nim do tej całej Atalanty: Były przedstawiane różne terminy tudzież fachowy tłumacz. I nic - dziecko jest dalej nie zdiagnozowane bo matka nie była łaskawa ,biedna nie była w stanie  .Za to w międzyczasie zdążyła zmienić tatusia.
       Gdy poszła do pracy gmina opłaca opiekunkę ,która opiekuje się dziećmi . Opiekunka - też polka - zrezygnowała zz tej pracy u niej .

      Od dłuższego czasu kontakty moje były bardzo sporadyczne. Przez ostatnie miesiące nic nie wiedziałam o tych dzieciach. Do wczoraj. Wczoraj ten prawdziwy tatuś zadzwonił z Polski  ,żebym poszła z mamusią do szkoły na otwarcie roku szkolnego.  Poszłam .Najadłam się wstydu o tą  Atalantę bo..dalej nie ma wyników. Wieczorem znowu sms od tatusia z Polski - żebym z malutką Zuzią poszła na jej pierwszy dzień do przedszkola. Z mamusią  - jako tłumacz oczywiście.
    Moje telefony są u  pana Dyrektora szkoły, u pani,która prowadzi starszego synka,u pani przedszkolanki.  Zuzia oczywiście nie mówi. A mamusia? Znowu zmieniła nr telefonu. Nawet jak szkoła zadzwoni to ja się do nie j nie dodzwonię.

          Inna Polka ,ktorą poznałam niedawno ma córeczkę  w tym samym wieku co ten mój przyszywany wnuk.  Ta mała mówi w dwóch językach ,wszystkich zna w okolicy, ,takie żywe sreberko. Dla niej jestem ciocia.  Mama przynajmniej stara się uczyć holenderskiego. Tzn chodzi do tego  mojego centrum  a pewnie teraz za niedługo zostanie skierowana do szkoły. Dziennej ,czyli nie będzie musiała pracować za darmo ,jako ,że gmina jej płaci  to też wymaga - tzn,że musi poznać holenderski.
   Te wędki jakie jej daje  gmina ta ostatnia jak na razie wykorzystuje. Wie,że rybę musi sama złapać. Ta pierwsza wszystkie wędki wyrzuca za burtę.
         
        I tak czasem się zastanawiam co ja w tym wszystkim robię. Bezinteresowna pomoc - owszem,bardzo chętnie .Jak widzę ,że wszystko się olewa to nie mam serca.  

     Przed rozpoczęciem sezonu bawiłam się w malarza  w tym moim centrum.   I tu znowu lekki zawód - przyszły   osoby kierujące centrum.  I ja  . I jeszcze jedna Hinduska. Maroko, było nieobecne. W zasadzie żadna przedstawicielka pionu huścianego ,oprócz Amal nie było . I nowu mnie dopadło  zniechęcenie.
       Może nie ma związku  - za to bardzo duży procent z tych róznych moich dziwnych znajomych ma pieniądze  na maryśkę....i czas na jointa..

7 komentarzy:

  1. Ech, tak to jest:są ludzie i Ludziska. Tym co "olewają" odciąć pomoc _ taka moja rada.Ale Ty się nie zmieniaj, przecież nie można zniżać się do poziomu tych leniwych albo obojętnych. Może pion chuściany nie zna pojęcia "czynu społecznego"? Nie to co my, wychowane w PRL:-)


    OdpowiedzUsuń
  2. Olewać tak dokładnie to chyba nie można, bo chodzi w gruncie rzeczy o dziecko, a nie o mamuśkę. Nie bardzo chce mi się wierzyć, że "holenderskie wiatraki" nie mają takich systemów jak np. niemieckie "Jugendamt". Trzeba więc chyba zawiadomić ...
    Myślę też, że warto zwracać uwagę na pierwsze sygnały świadczące o braku aktywności ze strony mamuśki. Trzeba być chyba wyjątkowym nygusem, albo głąbem od urodzenia, aby nie nauczyć się języka obowiązującego w kraju, gdzie zamierza się osiąść na stałe. Trudna sprawa, ale czy ktoś mówił, że ma być "lekko, łatwo i przyjemnie"? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) właśnie chyba o to chodzi, że niektórzy, osiadając na obczyżnie, zakładają chyba, że ma być "lekko, łatwo i przyjemnie" :) ....

      Usuń
  3. Klik dobry:)
    Zgadzam się z Andrzejem Rawiczem. Dziecko trzeba ratować i już! I o!
    Znam mamuśkę, co 20 lat temu do Niemiec wyjechała. Do dziś nie nauczyła się niemieckiego, a polski częściowo zapomniała. Jej syn /urodzony w Niemczech/ - zanim "Jugendamt" go namierzył - rozmawiał stworzonym przez siebie językiem niepolsko-nieniemieckim. W międzyczasie to dziecko - uśpione w torbie - zostło przywiezione do Polski i razem z torbą oddane babci. Babcia w Polsce nie posyłała wnuczka szkoły, więc sąsiedzi donieśli do władz. Dokładnie całej drogi chłopca nie znam i piszę skrótowo. Mmuśka opowiadała najwięcej o "podłości Jugendamt". Dzisiaj chłopak jest w Niemczech, dobrze wyedukowany i ma niemiecką narzeczoną, z którą zamieszkał.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziwni są ludzie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak dziwni ludzie. Wierzcie mi ,że to nie są jakieś wyjątkowe jednostki. To są młodzi ludzie z Polski. Takich tu jest całe mnóstwo. Rzekomo mają za soba przynajmniej średnią szkołe. Przeważnie szczątkowy angielski. Pracują w zakładach ,gdzie tylko kadra kierownicza to Holendrzy - reszta Polacy.
    Jeśli chodzi o dzieci - sa jednostki ,które powiedzmy są tymi odpowiednikami niemieckiego jugendamt. Można zgłosić - teoretycznie. Praktycznie - proszę bardzo ale jutro mogę mieć inne problemy. Bo ci ludzie oprócz oficjalnej pracy albo zasiłku mają inne powiązania, o których nie chce wiedzieć..
    Na razie matka tylko zaniedbuje . Szkoła sama załatwi jeśli tak dalej pójdzie. A mam nadzieje, że się ogarnie. Ta matka Mnóstwo ludzi tu przyjeżdzą właściwie nie wiadomo po co. Egzystują na granicy - sama nie wiem za co i jak żyją.
    To bardzo przperaszam ,to jest prawie norma w moich oczach. Oczywiście - są ci inni ,normalni ale ci akurat nie zwracają się do nikogo o pomoc. Korzystają z tego co im ten kraj daje, ciężko pracując. Uczą się języka ,znają angielski albo niemiecki ,są fachowcami w jakimsś tam kierunkach i funkcjonują jak wszędzie. I dla tych brawa . Tylko ich nie widać . Widać tych hmm ,delikatnie mówiąc mniej zaradnych..

    OdpowiedzUsuń
  6. Niestety, znam z bliskiego słyszenia podobne historie: o Polce, która w Niemczech wydała się za Turka, urodziła - i zaraz potem Turka pogoniła, wierząc, że do końca życia jest już ustawiona na socjalu... żadnej pracy nawet nie próbowała...
    I piękną blondynę, która w Paryżu uwiodła brzydkiego i nieśmiałego, ale w miarę zamożnego Francuza, wyszła za niego, motywowana tęsknotą ściągnęła go do PRL-u nakłoniwszy do spieniężenia całego francuskiego majątku. W Krakowie czuła jednak dyskomfort psychiczny z powodu braku dostępu do jego konta - gdy ów dostęp wreszcie wymogła, następnego dnia konta wyczyściła i wyniosła się do rodziny na wieś, gdzie proszącego o powrót szwagrowie psami poszczuli i w łaskawości swojej tylko auto zdemolowali...

    OdpowiedzUsuń