Nie potrafię pisać obiektywnie. Moje postrzeganie świata jest zawsze bardzo subiektywne. Byc może czasem próbuje się wznieść na troszkę szersze spojrzenie na temat jakiś ale mi wychodzi i tak reszta świata i ja. Zwykle jest ja i reszta świata.
Wychodzi to pewnie z charakteru no i pewnego wrodzonego rzekłabym lenistwa. Wystarczy mi zwykle powierzchowne zgłebienie tematu. Na dokładne studia nie potrafię się wznieść....nie starcza mi cierpliwości i zacięcia...
Ten tekst postanowiłam napisać jednak staranniej. Być może mi się uda?! ale też będzie bardzo subiektywny .Nie może być inaczej ,bo to jednak moje życie. Ale do rzeczy ,czyli następuje teraz część nawiązująca do tytułu..
Właściwie powinnam zacząc słowami ludowej przyśpiewki, którą często cioteczka Śmieszka podśpiewywała: "jestem sobie zagłebianka
mam sukienkę po kolanka
a fartuszek jeszcze wyżej.,
,żeby chłopcom itd
Tyle, że nie jestem Zagłębianką pomimo miejsca urodzenia. Bo moi rodzice wiedli bardzo podróżnicze życie. Jakieś Łazy,jakieś Czeladzie, jakieś Giżycko jakieś Zakopane. Jako brzdac ledwie nauczyłam się mówić zmieniaLy sie w moim otoczeniu gwary i dialekty. Do szkoły poszłam w Zabrzu.
Dla każdego dziecka pójscie do szkoły jest przeżyciem i większośc pamięta ten epokowy dzień. Ja nic, tabula rasa, kompletnie nic. Podejrzewam,że właśnie się rodzice przeprowadzali ,organizowali i poszłam do szkoły tak z doskoku. Nie pamiętam tyty, nie mam żadnego zdjęcia ... nic. Musiała moja świadomośc wyrzucić z głowy jakieś przeżycia..W Zabrzu pomieszkalismy troszkę, mieliśmy sąsiadów Ślązaków przecież ,z dziećmi sasiedzkimi podobno się bawiłam..Coś nieco pamiętam z tego Zabrza ale nic co by mnie do tej miejscowości jakoś przywiązało. Za to Pyskowice - już następny etap w podrózach moich rodzicieli to zupełnie co innego.
Tam pobierałam nauki, tam skończyłam podstawówkę i LO. Pyskowickie LO to pewna historia .ale nie o nim dzisiaj mowa.
Miałam sąsiadow i koleżanki tudzież kolegów richtig Ślązaków. Nie czułam jakiegoś związku z regionem. Wtedy.
Poszłam do pracy i dopiero wtedy zaczęłam poznawać rożne barwy i odcienie Śląska. Tak bardziej świadomie...
Mieszkałąm pózniej w Gliwicach , Knurowie - typowe śląskie miejsccowości. Pracowałam na kopalni I wtedy jak by to powiedzieć poznałam śląski lud.
Wyjechałam .
Zawsze czytam o moim regionie i coraz bardziej identyfikuje się ze Śląskiem właśnie. Nie z resztą Polski - ta jest piękna i miła sercu ale moje gniazdo jest właśnie na Ślasku Sosnowiec - owszem tam niby są moje korzenie - widać jakieś rachityczne te korzenie bo moje serce jest w Pyskowicach. Z tym miasteczkiem czuję się związana ,tam często wracam myślami , to miejsce uznałam za swoje. Gwarę znam mniej więcej, nie umiem mówić z odpowiednim akcentem lecz od kiedy wyjechałam to jest jedyne miejsce na świecie za którym tęsknie ...czasami .
Tak więc - konkluzja
. Jestem Ślązaczką z wyboru???
Dagmara urodziła się w Zakopanem . jednak prawie cale swoje życie poza epizodem pyskowickim związała z Zagłebiem. Ona jest echte zagłebianka ... pomijając fartuszek)) Za to kocha góry i Zakopane.
Kurcze no i powiedzcie jak to jest - jedna przyznaje się do śłaskości a druga - góralka a obie z właściwie są w tych regionach "element napływowy"...
Ciekawy temat! Chyba coś napiszę także u siebie. Jako gatunek ludzki jesteśmy "pół na pół" produktem genetyki i wpływów środowiskowych, co oznacza, że raz "odzywa" się jedno, a innym razem drugie. O ile środowisko można zmieniać, to z genetyką jest już "constans", co najwyżej mogą się po czasie uaktywniać pożądane, albo niepożądane geny, n.b. właśnie m.in. dzięki środowisku! Nie trzeba zresztą uciekać się do skomplikowanych analiz DNA, aby zakładać, że skoro nasz dziadek był alkoholikiem, albo wybitnym skrzypkiem, to i my mamy jakieś szanse po temu. To jest olbrzymie uproszczenie, ale dość prawdziwe.
OdpowiedzUsuńNa szczęście poza tymi dwoma wymienionymi czynnikami jest jeszcze ewolucja, co oznacza, że każde kolejne pokolenie danego rodu, wprowadza (albo zatraca!) jakieś nowe cechy osobnicze. To sprawia, że bardziej wiemy kim chcielibyśmy być, niż tym kim jesteśmy, dlatego Renata i Dagmara, to bliskie sobie, a zarazem różniące się osoby.
Pozdrawiam
Andrzej Rawicz (Anzai)
Bliskie ,bardzo bliskie z podobnymi genami ale zupełnie inne - masz rację. Usilnie zresztą pracowałyśmy nad tym, by być inne:))
UsuńZ tego, co wiesz, Reniu, wychowałem się w śląskim domu, wg szlachetnego w swej prostocie śląskiego etosu, a zatem hanys ze mnie bity!
OdpowiedzUsuńJednakże genealogia moja nie jest jednoznaczna: oprócz niekwestionowanej śląskości, to jeszcze z jednej strony junkierstwo pruskie, a z drugiej stara, herbowa (herbu Belina) szlachta mazowiecka.
To właśnie cały Śląsk!
Mój dziadek Adam przyjechał do Chorzowa w 1919 r. i od razu zaciągnął się do wszystkich trzech powstań śląskich. Z wyboru serca stał się Ślązakiem, ożenił się ze Ślązaczką, która prowadziła mu śląski dom. O gorolach nie chciał nawet słyszeć.
Mój drugi dziadek, prawie etniczny Niemiec, w czasie okupacji uczestniczył w podziemnym polskim ruchu oporu!
Bo to Śląsk właśnie!
Antagonizm między Śląskiem a Zagłębiem odchodzi już na szczęście w przeszłość, może tylko przewija się chyłkiem w dowcipach?!
ściskam i niezmiennie zapraszam
Klaterku - wiem i szczerze mówiąc - podziwiam Twoje rzekłabym zaangażowanie językowe. No i - a jakże - talenty.
UsuńCo do Sosnowca - miasto ,którego ja nigdy specjalnie nie lubiłam bo w moim pojęciu było brzydkie.Różnice kulturowe między kongresówką a Niemcami byly spore i długo to się utrzymywalo. Pamiętam jak przyjechał do Pyskowic poraz pierwszy mój sosnowiecki szwagier - był zafascynowany i obśmiewał się z gwary.Potem z czasem przywykł i nie zwracał uwagi.I dziwne to wszystko - przecież do Katowic to rzut beretem..:))
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Usuń..np. chyłkiem w dowcipie.
UsuńW Katowicach powyżej 10 pietra lokatorzy maja specjalny upust od od czynszu bo z powyżej 10 pietra widać Sosnowiec.
pozdro.
ps. w Pyskowicach na rynku była knajpa w ktorej były flaki - mistrzostwo swiata.
Hehhe Piotrze o tej rzekomej animozji mnóstwo dowcipów jest.
UsuńA knajpa dalej jest. W tym samym miejscu...Jeśli jest to ten sam restaurator co kiedys to nie tylko flaki dobre...
Że tak wtrącę cichcem.....
OdpowiedzUsuńZabrze pamiętam jako brzydkie estetycznie cóś....kamienne podwórko, otoczone murem, z którego przez bramę w murze przechodziło się do następnego...mały balkonik "na zadku" i...drewniany wózek dla lalek :-)
Za to Pyskowice, O tak! tam ja poszłam do szkoły i prawie ją ukończyłam, dopiero klasę ósmą ukończyłam już w Sosnowcu- Porąbce.
Ale masz rację, widać zachłysnęłąm się górskim powietrzem w moim pierwszym oddechu..... i tak mi zostało :-)
W związku z tym mam nowy pomysł na pewien cykl...
OdpowiedzUsuń?????
UsuńAż się boję, jako typowa "gorolka" tu odezwać:)) Tym bardziej, że podebrałaś mi piosenkę. Ja to znam jako: "Jestem sobie krakowianka..."I dalej już tak samo o fartuszku też w tym samym sensie. To jest chyba piosenka uniwersalna - dla każdego według potrzeb:)))
OdpowiedzUsuńŚląską gwarę uwielbiam do słuchania. A śląskie kluski uwielbiam do jedzenia. Na Śląsku spędziłam cudowne miesiące praktyki zawodowej.
Z anzai'owym "pół na pół" zgadzam się całkowicie.
Heh,he Bet - jak widzisz ,ja też taka Ślązaczka adoptowana.Do goroli nie mam nic.. Też niektórych lubię.Każda gwara ma swoje smaczki a ślaska ,szczegolnie górnośląska hehe...Fajnie,że miło wspominasz Śląsk..
OdpowiedzUsuńJa też miło wspominam Śląsk, bo kilkoro znajomych tam mam. Ze łzami w oczach oglądałam wszystkie śląskie filmy jak np."Perła w koronie". Ślązacy, to ludzie twardzi, honorowi, uczynni i bardzo pracowici. Jestem pełna podziwu dla nich, bardziej niż dla rodaków z innych dzielnic.
OdpowiedzUsuń