Moja lista blogów

poniedziałek, czerwca 09, 2014

I tak wreszcie się ustatkowałam ...

       Po  bardzo kolorowym czasie, kiedy właściwie poszukiwałam swego miejsca w życiu w ramach terapii pracowałam   jako opiekunka   u dwojga staruszków...
Właściwie to było życie  .... w tamtych czasach to ja właściwie nie wiedziałam ,że tak można było żyć.
Nie sprzątałam bo przychodziła pani do sprzątania, pani do prania, i tylko pomagałam mojej pani gotować , podawałam do stołu . Co tydzień chodziłam na koncert , i na każdą premierę do teatru w Opolu. Nie wiem kim ci ludzie byli - sądząc po kuchni byli pochodzenia żydowskiego. On był niewidomy, podobno inżynier chemii ,stracił wzrok już w dojrzałym wieku.
Ona była tłumaczem przysięgłym w czterech językach... Mieli ogromną bibliotekę .Przeczytałam tam po raz kolejny wszystkie lektury ze średniej szkoły, i całą Rodziewiczównę bo moja pani miała wszystko co ta pani napisała.
Właściwie żyć nie umierać - za samo bycie z tymi ludżmi brałam pieniądze. Wysłuchiwałam opowieści jeszcze z carskiej  Rosji,, o pierwszej i drugiej wojnie. Nagle poznałam  zupełnie inny świat tyle,  że to nie było moje życie a ich. Trzeba było zacząć żyć swoim życiem.
Otworzyli w moim miasteczku nowy zakład pracy zatrudniający kobiety. Jako, że doświadczenie jako monter czegoś tam miałam więc się  w tym najśmieszniejszym zakladzie pracy znalazłam i przez wiele lat sobie chwaliłam .Otrzymałam biały fartuszek, i zaczęłam produkować części do telewizora (praktycznie gniazdka) tudzież przetwornice do radia do starych trabantów. Pracowało nas tam w porywach około 50 kobiet, kierownik,  jeden technik.(?) oraz Jasiu. Jasiu był od wszystkiego . Był alkoholikiem, co nie znaczy,że przewracał się. Potrafił trzęsącymi się rękoma naprawić każdy sprzęt  - każde radio i każdy telewizor. Co on właściwie robił w tym zakładzie do dzisiaj pozostało tajemnicą.
On jedyny miał prawo wychodzić na zewnątrz np . do sklepu. Było tak - w okolicach  przerwy śniadaniowej  któraś z pań się odzywała : - Janie ... Jan odpowiadał - ja też nie ale szedł po bułeczki np.
Praca polegała na lutowaniu różnych oporników i kolorowych drucików. Była podzielona na dwie czynności więc siedziałyśmy w parach - jedna rozpoczynała i  produkcję druga kończyła. Ja nie mogłam na pierwszej czynności bo  pracowałam nie równo,zrywami . Z drugą czynnością też miałam problemy bo ja jestem leworęka, tzw. mańkut ci ja i lutowałam lewą ręką. Więc lutownica stała po mojej lewej a po prawej koleżanki, która niejednokrotnie myliła się i zamiast za swoją łapała za grot mojej lutownicy. To mogła wytrzymać tylko Basia.  pracowała równo ,spokojnie i jak już nam się nudziło to śpiewała - bardzo ładnie śpiewała a najpiękniej śląskie bloesy.Ja miałam za zadanie przylutowanie kilka drucików - czerwony ,czarny i zielony oraz dwóch oporników tudzież coś tam jeszcze i odłożenie na koszyk. Była norma do wykonania  i całkiem fajnie się tam pracowało szczerze powiedziawszy. Szans na jakikolwiek awans nie było . Zaczęłam tam pracować w epoce wczesnego Gierka a zakończyłam pracę w  czasach  Solidarności.
Od samego początku wydawało mi się śmieszne,że te podzespoły do telewizora były raz w miesiącu ładowane i samolotem zawożone do Warszawy do zakładów telewizyjnych.. Gdzie - bo byłam te same części również były robione. A jeśli chodzi o przetwornice to jechały do Niemiec do fabryki Trabanta. I powiedzcie mi  ile starych trabantów bez radia mogli Niemcy jeszcze produkować?
Pracowałam bo miałam pięć minut drogi do pracy,płacili na początku całkiem dobrze ,lepiej niż w INCO , praca nie była aż tak nudna, kierownictwo hmm kolorowe a to, że zakład istniał i robił coś sobie a muzom raczej mnie mało obchodziło.
Początkowo produkowało się a skąd się brały pieniądze na nasze wypłaty to chyba nikogo nie obchodziło.
 Aż gdzieś w Polsce zaczęły się strajki i nagle zakład nie miał co robić. Cięłyśmy druciki i obciągały koszulki. Jeden drucik na godzinę żeby osiem godzin było co robić... Czas było obejrzeć się za jakąś pracą która przynosiłaby dochody. Na druciki nie miałam już ochoty.Przypomniałam sobie, że można gdzie indziej pracować np. w biurze....No i poszłam sobie w siną dal na następną życiową przygodę .Przyjęto mnie a i owszem do biurowej pracy na kopalni. Ale o tym w następnym odcinku...

4 komentarze:

  1. Od razu wiedziałam, że do tego "statku" jeszcze daleko:))))
    Tytuł przeczy treści:)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Reniu - trochę Ci zazdroszczę. Nie, żebym miał nieciekawe życie, wręcz przeciwnie. Odpowiadając na usilne prośby wnuka, moje opowieści muszę jednak bardzo cenzorować.
    Jednak w historycznym momencie życia każdego młodego człowieka - podjęcia pracy - pozbawiony zostałem przywileju, z którego Ty korzystałaś.
    Praca dla mnie od samego początku stała się obowiązkiem. Po dosyć swobodnym i burzliwym epizodem studenckim (trwającym około trzy lata) przyszedł czas na prozę - małżeństwo, dziecko i oczywiście, jako głowa rodziny obowiązek zapracowania na to wszystko.
    Nie, absolutnie się nie skarżę - dziś wiem, że to właśnie te lata były najcudowniejszym okresem mego życia. Jednak czytając Twój wpis, uświadamiam sobie, że było coś jeszcze, czego nie spróbowałem - swobodny wybór pracy, bez poczucia przymusu i obowiązku.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bet - no była to pewnego rodzaju stabilizacja gdyż po raz pierwszy w życiu spędziłam kilka lat w jednym zakładzie.
    Leszku - każda praca to obowiązek - tak mi się wydaje.Ja też nie pracowałam z samej radości pracy ,nie wybierałam tak specjalnie - też przede wszystkim musiałam utrzymać i wychować córkę i dlatego też podejmowałam takie różne śmieszne prace - gdyż nie posiadając żadnego zawodu wyuczonego musiałam brać co dawali i mogłam to robić...Te wszystkie prace, które wykonywałam nie były pracą o której całe życie marzyłam. Oprócz biblioteki ale no cóż - za mało się tam zarabiało jak na moje potrzeby:))

    OdpowiedzUsuń
  4. Potrzeby, to najlepszy doping, aby nie porzucać pracy...Ważniejsze jest jednak znaleźć swój sposób na pracę, czyli na regularne wstawanie, jak człowiek tego nie lubi, na powtarzanie tych samych czynności aż do ogłupienia itd..itd...To już jest mądrość życiowa i odpowiedzialność! Z podziwem dla Ciebie piszę ten komentarz. Gdy praca jest przyjemnością jest zupełnie inaczej. Pozdrówka!

    OdpowiedzUsuń