Były owocne . W nowe doświadczenia.
Berlin mi się tym razem wydał bardziej przyjazny niż innymi razy. Pełno młodych ludzi,bawiących się ( bo przecież wakacje). W dzielnicy ,której przebywałam nie widziałam azylantów za to widziałam mnóstwo młodych ludzi udających artystów albo będących artystami.
Bo to niegdyś dzielnica artystów była. Teraz też niby jest ,ale coraz więcej się wprowadza artystów prominentnych do nowych albo ekskluzywnie odremontowanych starych kamienic...
Dom mojej córki nie należy jeszcze do elity artystycznej więc niestety nie posiada ta kamienica windy co osobiście dla mnie jest bardzo uciążliwe. Przeżyłam jednak .
Ostatnio po hobby telewizorowym (tak się składało,że wychodziło mi,że raz na rok jeden telewizor kupowałam) przeszło mi na hobby biurkowe. Tylko nie raz na rok - teraz mi wychodzi ,że co tydzień kupuję nowe biurko. Jedno dla mnie, jedno dla córki. Jak na razie ograniczyłam się do tych dwóch .Myślę,że na jakiś czas wystarczy :))
Przy okazji zdobyłam nowe doświadczenia. A jakże - komputerowe. Bo ja proszę państwa do Berlina jechałam jak w starych czasach kupując bilet na stacji. Z Berlina natomiast za namową córki postanowiłam zakupić bilet komputerowo. To jest możliwe. I tańsze. I wyglądało to tak,że ja otrzymałam czip,który skanował pan konduktor z mojego tabletu. Widziałam już wcześniej,że jest coś takiego możliwe ,obserwowałam innych pasażerów jak pokazywali smartfona albo tablet i pan konduktor coś tam przy nich majstrował. Sama jednak wolałam tradycyjny bilet. I tu proszę - się odważyłam. Poszło bezboleśnie..I jaka oszczędność na kasie!!!
Jeszcze trochę a będę całkiem współczesny człowiek. Ten taki z przyszłości..Jeszcze jak odzyskam rożne daty w moim lapku ,które na pewno gdzieś są tylko ja ich nie mogę znaleźć ,kurs niderlandzkiego za 250 zł mi wsiąkł a był bardzo dobry. I inne sprawy ,których mnie pracowicie Tetryk uczył z całą cierpliwością. I zagubione kontakty ze Skype. itp. ..chwilowo mi to szalenie utrudnia komputerowe życie.
Nie mam czasu teraz się tym zając bliżej. Bo przecież postanowiłam wykończyć mieszkanie w/g zamysłu ,który miałam jak się wprowadzałam tutaj. Jutro mam malowanie mojego biurkowego pokoiku,który ma mi służyć za pokój bibliotekę,komputerowy i w porywach gościnny...
Będę od jutra malować i układać klik-klak laminat. Czasu na komp nie mam a tu na grzyby trzeba itp też .Póki lato trwa ..I mam chęć..
Bo ja przecież więcej ruszać się muszę...Dla mojego zdrowia podobno buhahah
A na grzybobraniu papierosek za co drugim drzewkiem..... ;)
OdpowiedzUsuńW lesie się nie pali sieroto .Co innego na piwie w jakiejś końskiej knajpie.
OdpowiedzUsuńNapraw
OdpowiedzUsuńNaprawdę Data, jestem może niepoprawny palacz ale tam gdzie nie można albo nie powinno się z racji bezpieczeństwa to ja raczej grzeczna jestem...
Oż, kurcze blade, no przecież żartowałam!
UsuńHet was grapje!!!!
Jako, że wszystkie relacje znam na bieżąco, to cos musiałam z innej beczki....
Daga miało być
OdpowiedzUsuńAleż wiem,że to były źarty. I dobrze - popatrz jak się dyskusja rozwinęła w nieoczekiwanym kierunku:))
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, co do palenia. Od razu, Renatko, przypomniała mi sie kwestia dialogowa z filmu Kazimierza Kutza - "Perła w Koronie"
OdpowiedzUsuń- Ch(u)op może ny jeść, niy łónacyć, ale zakurzić musi!
Kiedyś próbowałem odstawić papierosy i po mniej więcej miesiącu tej abstynencji, dosnałem tak silnego ataku duszności, który przeszedł w zapaść. Był to tzw. gwałtowny objaw abstynencyjny (odstawienny) i tak, za niewinność, trafiłbym do Bozi!
Wstyd mi przyznać, ze nie byłem jeszcze w Berlinie. Zwiedziłem jedynie drezdeński Zwinger, Łużyce (Miśnia, Budziszyn) Ze zdumieniem stwierdziłem, że język serbo - łużycki jest niemal bliźniaczo podobny do śląskiego. Stąd doskonale dogadałem się przy sznapsie z tubylcami.
Odwiedzając mą śp. Mamę i najmłodszą siostrzyczkę W Reńskich Górach Łupkowych, popływałem barką po Renie. Będąc zaś w stolicy landu (Rheinland Pfalz) Koblencji, odwiedziłem miejsce, gdzie początek wzięła Germania (Die Deutsche Ecke). Tam własnie Mozela wpada do Renu.
Dalszą ciekawostką jest to, że w ostatkową noc, przed środą popielcową, zjeżdzają się samochodami zakochane pary, aby pod pomnikiem Fryderyka Wielkiego tę swą miłość... uskutecznić!
Kawał Europy czeka jeszcze na mnie. Niderlandy też.
Kiedy byłem, przed laty w Gdańsku, to zamówiłem sobie kawę po holendersku. Była ona wzmocniona geneverem i ajerkoniakiem. Czy u Ciebie też tak piją kawę?!
Pozdrawiam, ściskam i zapraszam na drugą część mego political fiction
Moim skromnym zdaniem,nic nie straciłeś nie będąc w Berlinie.Ja jestem raczej malmiasteczkowy i raczej wiejski manchester. Berlin mnie wkurza raczej z tą swoją monumentalną zabudową. Są miejsca takie bardziej sympatyczne,jest wbrew pozorom dużo parków i zieleni. Jest to dla mnie jednak nie to...
UsuńMiało być naturalnie mench. Żaden manchester hi,hi
UsuńCo do kawy tu u mnie podają w osobnym kieliszku tenże likier ze śmietaną. Hmm .. z ajerkoniakiem jeszcze nie widziałam..
UsuńWidzę Renatko, że stajesz się bardzo zdigitalizowanym osobnikiem. Jeszcze chwila a zapewne zdasz nam sprawozdanie ze swojej pogoni za Pokemonami. ;)
UsuńPodobnie jak Art Klater w Berlinie nigdy nie byłem. Awersja jakaś, c(zy) co? W przeciwieństwie jednak do Klatera niemieckiego nie kumam, ale kawę z procentami uwielbiam.
Pozdrawiam
Andrzeju- byś się zdziwił. Pokemony mam ściągnięte . Odwagi jeszcze nie mam aby grać na serio. Digitalność wymusza życie,niestety.
UsuńZaintrygowała mnie końska knajpa. Tam bym się raczej spodziewał siana niż piwa...
OdpowiedzUsuńHe, he, świetne!
Usuń- wiązkę siana i zimne piwo, proszę!
A to jest taka knajpka na terenie stadniny. Tak się utarła nazwa między nami "holenderkami", że wydaje się iż wszyscy wiedzą o co chodzi :-)
Często z Renią bywałyśmy tam....ach, byli czasy...
Tym bardziej, że w pobliżu jest Park Narodowy ichni.
Tetryku- końska knajpa jest tak nazwana przez nas. Jest to knajpa w lesie,gdzie są koniki (siano teź). Tam można pojeździć konno,czasem są zawody,są bungalowy. Ośrodek bardzo rozwojowy jak widzę. Leży na trasie moich wędrówek rowerowych,w parku De Mainweg i zwie się Venhof. Pozwolę sobie kiedyś wam to pokazać.
OdpowiedzUsuńMój syn bardzo by Cię lubił, bo uwielbia grzybki w occie, a nie ma go kto zabrać na grzybobranie. Moja matka znała się na grzybach i uwielbiała wypady do lasu, dopóki zdrowie Jej na to pozwalało. Niestety nie nauczyła wnuka rozpoznawać jadalne od trujących. On ma odwagę czasami kupować od zbieraczy na bazarze, ale ja nie, chociaż z przyjemnością zjadłoby się grzybki smażone czy marynowane. Zabierz na spacer do lasu Dagmarę, to może wywietrzeją jej z głowy pomysły likwidacji bloga. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńSama nie wiem od kogo zaraziłam się zbieractwem grzybów. Lubię to zajęcie chociaż wybitnym znawcą nie jestem. Zbieram tylko te co do których jestem pewna. Do tej pory z sukcesem bo jeszcze źyję. Pozdrawiam...
OdpowiedzUsuń