Moja lista blogów

środa, czerwca 08, 2016

Część trzecia - chyba Grodziec

         Na wstępie muszę zaznaczyć ,że nie mam zamiaru więcej pisać o holenderskich kaloryferach,fachowcach itp. Własnie mnie nawiedzili, 4 godziny odkręcali 3 śruby...dla odsapnięcia postanowiłam wrócić do mojego cyklu przeprowadzkowego...
    Cykl ten piszę dla siebie ,żeby zrozumieć dlaczego ja właściwie specjalnie nie przywiązuje się do miejsca,do rzeczy ,dlaczego mnie coś gna tu i tam..Zwykle jest tak,że jak z własnej ,nie przymuszonej woli opuszczam jakieś miejsce to to następne uznaje za swoje,urządzam się od nowa  i jak już zagrzeje to miejsce, jest dobrze to kombinuje co by tu zmienić...No może teraz żdziebko przysiadłam i już w ciemno nie pojadę nigdzie ale ...chyba ostatniego słowa jeszcze nie powiedziałam :))
   Być może Grodziec to był .Mama coś niezmiernie zmieniała zeznania na temat miejsc zamieszkania między Zakopanem a Zabrzem.Pewnie już samej się jej kręciły te przeprowadzki. Zdjęc żadnych nie odkryłyśmy z siostrą - albo jak są to nie wiemy ,że to właśnie z tamtąd.

     Dagmara już odrosła od ziemi ,zaczęla się samodzielnie poruszać no i wyrosły jej zęby.Pamiętam z tego Grodżca ,że mieszkanie było chyba jak wczesne bloki pracownicze, z parkietami ,sporą kuchnią i piecami na węgiel.
    Pierwsze to wspomnienie z tamtego miejsca to takie,że siedziałam na szafce  pod oknem w kuchni .Za oknem bawiące się dzieci do których chciałam a ja właśnie z opatulonym gardłem i mamą stojącą nade mna z gorącym rosołem i- przełknij dziecko. Dziecko przełknęlo z wielkim bólem - i nadzieją ,że teraz mama weżmię tę szmatę z gardła i puści mnie na dwór. Nadzieja była płonna. Anginy zwykle prześladowały mnie w lipcu. Co roku.
   Drugim wspomnieniem to obgryzionę wszelkie załamania muru od spongi podłogowej na wysokość mojej kochanej siostrzyczki. Tak do żywej cegły moja ukochana siostra sobie obgryzała. W przerwach od obgryzania jadłospis uzupełniała węglem z węglarki...No mówiłam już chyba,że zęby już w tym Grodżcu miała..
   No i właśnie zęby a właściwie mleczaki mojej siostruni..
  Dziadek kochał swoje wnuczki a że złota rączka z niego była to zrobił nam sanki. Takie fajne z oparciem,cięzkie jak diabli ale bardzo przydatne mamie zimą. Potem jeszcze zrobił drugie sanki - takie bez oparcia. Te sanki przeżyły bardzo długo ,jeszcze moja córka była na nich wożona (tych z oparciem) i długo  używala te bez oparcia.
  Tam w  Grodżcu   miałysmy  do dyspozycji sanki z oparciem. Mama nas wypuściła na górkę za blokiem.  I tam moja siostra zobaczyla ,że inne dzieci jeżdżą na saneczkach na brzuchu. Zażądała - Lenata ( bo r jeszcze nie wymawiała) pchnij mnie. Przewiesiła się przez to oparcie, ja ją pchnełam a ta sierota spadla swoimi mleczakami i sobie je wybiła.Do dziś pamiętam kapiąca krew na śnieg i ryk  skrzywdzonego dziecka. Co działo się w domu wolę nie pamiętać( bo ja przeciez duża jestem i powinnam byc mądrzejsza). Przez jakiś czas nie mogła biedna Dasia obgryzać ścian.Biedactwo...:)) Mam na sumieniu jej dwa ząbki przednie..:))
     Na tym kończą się wspomnienia z tego miejsca zamieszkania..Mysłe, że wtedy też jjedyną pewną dla mnie  sprawą na tym świecie byla mama. Bo zawsze była..Obojętnie ,czy coś zmalowałam , obojętnie ,że  Dasia była to kochane dzidzi (jak sie urodziła to jak człowiek ją położyl do łożeczka i dal rączki do góry to dziecko tak leżalo  - nie to, co to pierwsze półdiable) .Mama była..za to jakoś Taty nie pamiętam. Pewnie był gościem w domu. Dopiero póżniej....Już w następnym miejscu zamieszkania..))
     Panowie od kaloryfera poradzili sobie ze śrubami i przy okazji naprawili mi wylatujące drzwi. Tego co ostatnio mi naprawiał rozkładający się kaloryfer wyzywali pod nosem od ostatnich...I pewnie dlatego - w ramach rekompensaty zajęli się drzwiami .. acha o kaloryferze już miałam nie pisać...

11 komentarzy:

  1. Wymienili ten zawias?

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie, wkręcili upadłą śrubkę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jazda na sankach w pozycji "brzusznej" nazywało się "na śledzia":)))
    Reniu, sprawa jest jasna. Przeprowadzki masz we krwi po rodzicach skoro dzieciństwo było tak geograficznie urozmaicone. Przynajmniej jest co wspominać.

    OdpowiedzUsuń
  4. Na sledzia ? No masz - pierwsze słyszę chociaż osobiście uprawiałam już na tych drugich sankach - bez oparcia:))A czemu właściwie na śledzia?No przecież śledż jako taki nie saneczkuje a jak już to w grupie.pozycja brzuszna grupę raczej wyklucza hi,hi...To jeszcze nie koniec przerowadzek oj,nie koniec..:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem dlaczego akurat śledź kojarzył się dzieciakom z pozycją leżenia na brzuchu. Ale wszystkie dzieci tak z mojej okolicy tak mówiły.

      Usuń
    2. Acha, jeszcze bardziej ryzykowną była jazda "po stojącku" czyli stojąc na sankach. Może to był początek snowboardu?

      Usuń
  5. Też pamiętam z dzieciństwa to określenie.
    A wśród miłośników Linuxa od lat jest popularna gierka, w której pingwinek (maskotka i symbol Linuxa) zjeżdża na brzuchu po śniego, po drodze usiłując pożerać rozrzucone tu i ówdzie śledzie:
    https://youtu.be/c3Ok_GkbgKA

    OdpowiedzUsuń
  6. Hmm...no wiesz - kiedy ja zjeżdżałam na "śledzia" na sankach to o Linuxie mogłam poczytać w książkach sf..ewentualnie:))
    Gierka fajna hi,hi

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak dziadostwo zapieczone przez lata, to i nie dziwota, jeszczeć jak łeb tej śruby tak zmasakrowany, że nie ma złapać za co. Mnie jedna ongi kosztowała z pół dnia, zanimem jej w końcy od środka nie rozwiercił, nie rozkruszył i po kąsku nie wyjmował resztek...
    Kłaniam nisko:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziadostwo było zamontowane pół roku temu!! Za kaloryferem jest klimatyzator ,w którym trzeba było zmienić filtry i dlatego też ma on (ten kaloryfer) za zadanie czasem się rozkładać,co by można się było do onych filtrów dostać. Od półtora roku mam jaja z tym kaloryferem.Początkowo rozkładał się bez ostrzeżenia, gdzie ja myjąc okno byłam narażona na niebezpieczeństwo, potem się nie chciał składać do pionu ,teraz zamontowano mu rzeczone śruby i znów problem. Bo z kolei się nie rozkłada!!

    OdpowiedzUsuń
  9. Zgadzam się z "Bet", ze upodobanie do przeprowadzek masz po rodzicach. Określenie "na śledzia" też pamiętam z dzieciństwa, choć mnie rzadko kiedy puszczano na sankach samą. Jako niemowlę byłam ponoć spokojna jak Twoja siostra. Dlatego mamę zaciekawiło, dlaczego, gdy ona wychodzi z pokoju do kuchni, to ja zaczynam płakać. Pewnego dnia podejrzała, że moja o 3 lata starsza siostra, gdy leżałam w beciku na tapczanie rodziców, podchodziła i próbowała swój palec wsadzić w moje oko. Od tej pory, gdy mama musiała coś zrobić, to albo mnie zabierała ze sobą albo siostrę.

    OdpowiedzUsuń