Moja lista blogów

poniedziałek, grudnia 08, 2014

Początki

          Wyobrażcie  sobie . Kompletnie zestresowana,na granicy depresji, nie widząca żadnych już możliwości dla siebie  uchwyciłam się tego telefonu jak rzep psiego ogona. Co prawda  w duchu myślałam ,że nie dam rady. Telefony jeszcze wtedy nie działały tak jak dzisiaj.Wybłagałam u rodziców pozwolenie na wykonanie jednego telefonu do Niemiec. Mam przyjeżdać. Czym szybciej tym lepiej. Pożyczyłam od mamy pieniądze na bilet.Spakowałam torbę(wiele nie miałam ale o sztandze papierosów nie zapomniałam) z kwikiem duszy ruszyłam w drogę.
Przyjechałam i dowiedziałam się od Edith (była szefowa),że  nie u niej będę pracować. a u jej szwagierki . W Holandii. Jako haus halterin. Właściwie to co ja miałam wtedy powiedzieć, że nie??Mając 5 marek w kieszeni??
Wytrzymasz trzy miesiące - powiedziała Edith to możesz siedzieć do końca swoich dni. Ożesz. w mordę jeża.Szwagierkę widziałam raz w życiu. Przyjechała po mnie wypasionym mercem  i za godzinę znalazłam się w  Holandii. Miałam uczucie  jak pewien rycerz - kompletnego ocipienia.
  Nowa szefowa - Dona Barbara przywiozła mnie do willi - dziesięć pokoi, 4 łazienki ,sauna, basen i ogród   - no posiadłość. przeszklona posiadłość.
  Wskazała pokój wielkości mojego sprzedanego mieszkania z osobistą łazienką o której mogłam sobie tylko pomarzyć w Polsce.
  W tym pokoju dwie ściany były szklane no tak dla picu ,widok zza szyb na kołyszące się drzewa.Osobne wejście ci ja miała a jakże...
 Byłam przerażona. Wydawało mi się, że nie dam rady ... i  w ogóle ze stresu prawie nic nie jadłam.
Do moich obowiązków należało wszystko - opieranie,gotowanie,prasowanie sprzątanie.
Luksus kosztuje - przede wszystkim wiele pracy.
Po tych moich przejściach w Polsce nie mogłam się tam pozbierać ale sumiennie starałam się wykonywać moje obowiązki.
Był to w tym momencie jedyny punkt na świecie ,w którym czułam się bezpiecznie.
 Moi pracodawcy byli nie tylko mili i uprzejmi - szkolili mój niemiecki i po jakimś czasie czułam się tak troszkę jak zaadoptowana biedna ciotka. Tyle,że była to praca na czarno bo nijak nie mogłam wtedy jako Polka inaczej. To było przecież prawie 20 lat temu.
 Moi nowi chlebodawcy mieli interesy na całym świecie ,dwa hotele w Maputo, kasyno w Lizbonie, i bóg wie co jeszcze - firmę też w Roermond. Szef najczęściej  latał między Mozambikiem Afryką Południową a Portugalią.
Mieli troje dzieci. Najstarsza córka wyszła za mąż za Portugalczyka i  mieszkała tam. Zazdrościłam jej synkowi ,który siedząc miedzy mama i tatą  do mamy po niemiecku a do taty po portugalsku jednocześnie prawie . Czteroletni dzieciak..
Syn  - wtedy jeszcze młody człowiek udający ,że studiuje i ostania jeszcze jedna córka  też studiująca wtedy. Jak rodzice wyjeżdżali do Afryki czy gdzieś tam to ja tę młodzież miałam na głowie . Tzn .- śniadanka, i kolacje. Młody przeważnie przebywał u swojej  narzeczonej   czy gdzieś tam a najmłodsza latorośl była nieabsorbująca.
To Oliwer szkolił mnie w niemieckim najbardziej. Jak mówisz wen to musisz powiedzieć dan itp.
Szefowa mówiła mi ,że dla nich pracuje około 1000 ludzi...Tak naprawdę  to nie za bardzo mnie to obchodziło . Czyściłam srebra, gotowałam  - i właściwą szkołę gotowania właśnie przeszłam u nich. Poznawałam kuchnię z całego świata - szefowa chociaż Niemka  gotowała potrawy z całego świata.Ona lubiła gotować  No tak  - ale bywało ,że trzeba było się sprężyć bo właśnie wracali gdzieś z wielkiego świata i trzeba było zrobić kolację na dwanaście osób w ciągu godziny.....telefon - jesteśmy w Dusseldorfie ,za godzinę będziemy  czy będzie gorąca kolacja? I Renia w stresie wielkim działała. a jakże.
Nigdy sobie nie ufam ,że potrafię ,że umiem ,zawsze mną targają wątpliwości , zawsze jestem przekonana ,że inni są lepsi. Wiem ,że to niedobre jest dla mnie. U  tej rodziny poczułam się dobrze - czasami nawet czułam się doceniana. Czasem mnie pochwalono. Że coraz lepiej z niemieckim, że dziś było bardzo smaczne jedzenie . No - powoli zaczęłam oddychać.
Mieszkałam w luksusowych warunkach w niewielkiej wsi  w której się zakochałam od pierwszego wejrzenia. Czym bardziej poznawałam okolicę tym bardziej mi się podobało - zwyczajnie - czułam ,że to jest moje miejsce na świecie.
Byłam tam jedyną Polką, nie znałam absolutnie nikogo oprócz niemieckiej familii. Powoli wracałam do siebie, powoli zapuszczałam korzenie.
 Bywałam z moimi chlebodawcami tu i tam ...
Czasami siedziałam tygodniami samusieńka w tej  ogromnej willi i pracowałam jako pies ogrodnika - sam nie zeżre i nikomu nie da.Zawsze miałam coś do zrobienia - a to basen odkurzyć,a to z kwiatkami  zrobić porządek  a to to okno umyć a to przygotować na przyjazd chlebodawców a to posprzątać po wyjeżdzie itp itd - jak w domu  ,tyle że nie moim.
 Zapuściłam korzonek.
Jednak nie żyłam swoim życiem.. I to po pewnym czasie zaczęło mnie uwierać...
Z trzech teoretycznych miesięcy zrobiło się dziesięć lat.
    Muszę powiedzieć z perspektywy czasu - to był moja najlepsza praca w życiu.  A ponieważ w ciągu tych dziesięciu lat zaczęłam również żyć moim życiem i zdobywać inne kwalifikacje to ciąg dalszy nastąpi.:))

14 komentarzy:

  1. Zamarłam przy słowach: "dwie ściany były szklane"... Jak to umyć?
    Z dalszej części tekstu wynika, że nie było to problemem ani głównym powodem zatrudnienia Ciebie. HI, hi, hi... Tak pomyślałam w pierwszej chwili.
    Dziesięć lat w luksusie i wrośnięty korzonek - to jest to!

    OdpowiedzUsuń
  2. nie mogę się doczekać dalszego ciągu
    dziesięć lat pracy, a życie osobiste?

    OdpowiedzUsuń
  3. Klik dobry :)
    Ja bym nie potrafiła tak pracować. Podstawą życia dla mnie zawsze był i jest własny kąt a nie cudze kąty. Tym większa ciekawość tematu. Pisz! Pisz! Czekam na c.d. Reniu.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Własny kąt jest niewątpliwie bardzo ważny. Wiem co mówię - straciłam przecież w życiu i własny kąt i dorobek życia. Pewnie dlatego życie potoczyło mi się jak potoczyło. Praca jednak była ok - żyłam w ustawicznym de javue.Pierwszy rok to było coś - ja sobie nie wyobrażałam ,że można tak żyć jak żyli moi pracodawcy i być cząstką ich życia.
    Teraz kupuje w aktion ,w krengloop, w jakichś wielkich marketach - jak wszyscy. A pierwszy rok - ciuchy w galeriach w Duuseldorfie, itp ,itd.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nieźle. On Blake, a ona Cristal?
    A mała wieś, zwłaszcza taka holenderska, to jest po prostu TO. Nienawidzę wielkich miast. Chyba, że na zdjęciu typu NY by night.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jo - żebyś wiedziała - tak to wyglądało. Kurcze - nawet skarpetki mu prasowała (zreszta - lubiła prasować ,mówiła,że wtedy odpoczywa). Ja za takie pieniądze też pewnie pyłek spod nóg bym usuwala. Dona Barbara zawsze musiała coś robić co nie znaczy ,że zajmowała się tylko domem. Miała liczne zajęcia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja jestem wredna ;) bo za żadne pieniądze bym nikomu skarpetek nie prasowała. Kto sobie sam nie prasuje, niech chodzi pognieciony, hi, hi... No, chyba, że chory.

      Usuń
  7. Z tymi skarpetkami to tak wiesz - nie zawsze i ode mnie tego nie wymagała.Mnie by to nawet do głowy nie przyszło hi,hi.

    OdpowiedzUsuń
  8. Gdzie Kurew zniknęła?!

    OdpowiedzUsuń
  9. Wyrzuciłam ją bo uznałam ,że nie warta wzmianki - być moze napiszę jeszcze raz ale inaczej. Bo jednak - na moje zycie wpłynęla znacząco i cholera plątala się po nim przez dwadzieścia lat z haczkiem....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ale ja Cię proszę - NIE MOŻESZ jej ot tak wyrzucić! Bo już kiedyś obiecałaś, że o niej będzie. Ja tu, kochana, siedzę, seriali nie oglądam, tylko czekam na ciąg dalszy!

      Usuń