Miałam urlop. Nagle powstał pomysł ,że możemy sobie pojechać w siną dal i jak się uda gdzieś coś zarobić a jak nie to wrócimy na swoje stanowiska do Polski.
Mały fiat,4 osoby ,jeden 2-osobowy namiot,żarełko w zapasie i ruszyliśmy przed siebie.
Początkowo było fajnie - jechaliśmy przez Czechy, piwo i coś do piwa tanie jak barszcz ,ludzie mniej więcej życzliwi. Za namiotowe nie płaciliśmy no żyć nie umierać urlopowo...
Jednak my ambitnie - jak można z wojaży zagranicznych wracać niezarobionym - pojechaliśmy do Niemiec ,przejechaliśmy jeszcze jako tako Bawarie , i udaliśmy się w kierunku Jeziora Bodeńskiego.
Do dziś pamiętam piękne widoki i auta ,które nas po drodze mijały..
- o bzyk przejechał - komentarz gdy mijało nas jakieś bbzzzzz...
Dojechaliśmy do Szwabii - krainy jabłek.
Wyraziłam marzenie - chciałabym dziś spać pod dachem, wykąpać się w normalnej łazience a poza tym mamy na cztery osoby 50 marek. Czas najwyższy zabrać się za szukanie pracy.
Panowie poszli w okolice, przyszli i zakomunikowali,że na dziś mamy prace w truskawkach. Mamy wyplewić pole truskawek.
Do dziś nie jadam truskawek bo ... chwasty były większe niż krzaczki truskawek,, dostałam haczke i pani zza biurka chwyciła za narzędzie. Ziemia gliniasta, truskawek widać nie było a to co mieliśmy wyplewić przechodziło ludzkie pojecie...
Z bąblami na rękach wróciłam pod ten mityczny dach. Dostaliśmy pokój, łazienkę. W pokoju spały 4 osoby w tym 3 chrapały tak, ,,,że wzięłam śpiwór i poszłam spać pod jabłonkę...
Troszkę pieniążków dostaliśmy i pojechaliśmy dalej szukać szczęścia...
Nie pamiętam jak ta wieś się nazywała - coś od zajęcy to było..
Tam nareszcie rozdzieliśmy i ja z panem Z załapaliśmy się na jabłuszka.
Lubie do dziś zbierać jabłka. Pomimo,że wtedy na akord, pomimo,że było zimno, pomimo wszystko jakoś jabłka mi pasują chociaż nigdy nie jadłam i nie jem :))
Mieszkaliśmy u bauerów,był prysznic,była pralka, była kuchnia i osobne sypialnie - pełny wypas .Nawet knajpa piwna była . W tych jabłuszkach zobaczyłam jak można pracować i do czego kobieta jest zdolna.
Moja szefowa podnosiła TYLNE koło od traktora jak piórko bo jej mąż nie może , bo chory na serce...
To ona mnie nauczyła jak dżwigać 20-kilowe skrzynki nie nadwerężając kręgosłupa... To u niej poznałam podstawy języka.. To tam się okazało,że umiem wiele rzeczy chociaż o tym nie wiem... Oprócz jabłuszek nauczyłam się jeżdzić na małym traktorku i wiem co znaczy zlikwidować stary sad i zasadzić nowe drzewka,
Zawsze lubiłam wieś..Tam w tej małej niemieckiej wsi poznałam smak prawdziwej pracy...
Ooooo... Rolnikiem-sadownikiem też byłaś? Reniu, zadziwiasz mnie. Kiedy zdążyłaś to wszystko?
OdpowiedzUsuńBet - to zaledwie początek. Wszak mam wyksztalłcenie ogólne hi,hi
OdpowiedzUsuńPrawdziwa "kobieta pracująca, która żadnej pracy się nie boi" :))))
UsuńNie masz jakies rady dla naszych sadowników ?.
OdpowiedzUsuńWspomnienie z Niemiec mam jedno i to jak podpadłem. Był czas kiedy towarem luksusowym były normalne deski klozetowe tzn deska + klapa. Łaziłem po Niemcach - konkretnie po Berlinie z rozłożoną dechą na szyii co bardzo niemiaszków denerwowało a zabawę przerwał enerdowski milicjant.
Pozdro
Rady nie mam - sadownicy niemieccy mają myślę te same problemy co my. Tyle,że jak pamiętam - organizacja pracy i motywowanie nas do pracy było dla mnie nowością.....No i kurs marki był zadowalający hihi....
Usuńodważni byliście:)
OdpowiedzUsuńJak dziś na to patrzę - byliśmy chyba bardziej żadni wrażeń i nie zdawaliśmy sobie sprawy. No i zawsze mieliśmy gdzie wrócić jakby co....
Usuńale z tego co wiem, to nie wrociliscie.... w kazdym razie nie do tego samego miejsca...... :)
UsuńKlik dobry:)
OdpowiedzUsuńMoże cokolwiek ze swojej wiedzy sadowniczej przekażesz odpowiedniej Komisji Unii Europejskiej? Biedni sadownicy mieliby się lepiej dzięki Tobie, Reniu.
Pozdrawiam serdecznie.
Myślę ,że EU nie wiedza sadownicza jest potrzebna a dobry marketing - jabłka można sprzedawać wszędzie nie tylko w Rosji...
OdpowiedzUsuńŁaaał, ale historia cudna!
OdpowiedzUsuń