Mamie przyszło mieszkać w różnych częściach naszego kraju w bardzo róznych warunkach.
W tych przeróżnych mieszkaniach bywali dzicy lokatorzy.
Mama np. opowiada ,jak w Giżycku moje łóżeczko stało nogami w czterech miskach z wodą ,żeby myszy po mnie w nocy nie łaziły. Oprócz zwykłych łapek, kota i tychże misek z wodą mama wraz z sąsiadką wymyśliły jeszcze jeden sposób.
Przyszła do mamy sąsiadka z maluchem w moim wieku. Płci męskiej ten maluch podobno był. Ja tego nie pamiętam.
Na środek pokoju wbiegła mysz - chyba chciała się przylączyć do zabawy brzdąców.
Sąsiadka krzyczy: ooo mysz!! co robić!!. A mama - buch na tę mysz materac, na ten materac mnie i kolesia , przykazując skakać. Z myszami się uporała jakoś - z ta jedną pod meteracem my z kolegą. Jakaś podobno plaskata była. Ta mysz..
W rodzinnych opowieściach występuje ja, jako ta co od najmłodszych lat lubiła baraszkować z płcią odmienną na materacu.
Natomiast zasługi w tępieniu myszy spadają na mamę.
Ledwie udało jej się uporać z myszami ,przyszło przekwaterowanie i wylądowaliśmy w Zakopanem.
Z Zakopanego nie pamiętam żadnych opowieści mrożących krew w żylach oprócz tego ,że przyszła tam na świat moja siostra i psa chorego na wścieklizne,którego ustrzelił podobno mój tato.
Przyszedł czas na mieszkania na Śląsku.
Zabrze - wielkie mieszkanie w poniemieckiej kamienicy na ul. Spichrzowej. Nie wiem - kogo sie pytałam ,a był z Zabrza -nikt takiej ulicy nie znał . Mnie ona jakoś zapadła w pamięć.
.
Kamienica była wielka z oficynami, mieszkanie piękne duże -cóż z tego - po podwórku latały szczury a po mieszkaniu grasowały pluskwy. Pluskwy jak wiadomo trudne do wytępienia są.
cyt. Jerzego Ludwika Kerna z wierszyka " W pewnym hotelu"
- Tyś mnie ugryzła?
- Ja -
Teraz mnie poznasz,teraz Cie mam .!!
Tak stwierdziła moja mama też.
Najpierw powyrzucała wszystkie poniemiecke dobra - przede wszystkim materace i jakies stare fotele. Myślała ,ze to koniec z pluskwami. Nagle odkryła , że jakiś niedobitek ugryzł mnie w skroń.
Ooo - tego było za wiele .Mama przecież matka polka była i nie mogła dopuścić ,żeby jakieś poniemieckie bydlątko mnie ujadało.
Zdobyła DDT - nie da się ukryć,że był to środek na wszystko....
Podzieliła się z sąsiadkami ,które nękał tem sam problem.
Co do szczurów - nie wiem .. pewnie wszystkich nie wybiła ale takie trzy nieżle wystraszyła.
Sobota , tato jak rzadko w domu . Postanowił właczyć się w domowe obowiązki. Wziął jakieś dywany i na podwórko ,na trzepak. Przy trzepaku zawsze zbierali się panowie pomagający w pracach domowych swoim żonom....:))
Nagle z trzech różnych stron wybiegły trzy podobno ogromne szczury i wszystkie lecą na tatę. Tato wrzeszczy - Wiesia - szczury!!! . Mama spokojnie - zapomniałeś trzepaczki i zrzuciła mu trzepaczkę z balkonu.
Chyba te szczury wystraszyły się mamy z trzepaczką - zawróciły i uciekły w siną dal....
Jak mama się uporała z pluskwami i innymi żyjątkami zabrzańskimi przyszła pora na Pyskowice.
Znowu śliczne mieszkanie poniemieckie. Duże, ogród przed domem, ogród za domem - no, bajka . Zanim się wprowadziliśmy na dobre mama odmalowała mieszkanie i sama osobiście pomalowała podłogi jakąś orzechową farbą. Ładne nawet były.
Zagląda po malowaniu na drugi dzień - farba na podłodze mokra. Za tydzień przyjeżdza - farba na podłodze dalej mokra a do niej poprzylepiane .. karaluchy. Masowo. Podłoga byłą wysciełana karaluchami i dalej nie schnącą farbą. Nastąpiło cyklinowanie ( nie myślcie ,że jakąś maszyną - mama reczną cykliniarko -skrobaczką wyczyściła sto metrów kwadratowych) - tego dywanu z karakanów i mokrej do końca farby.
Kupiła nową farbę ,pomalowała . Ta schła - wprowadziliśmy się. Przywitały nas sąsiadki z pytaniem - pani Wiesiu - co pani zrobiła,ze wszystkie karakany z naszego domu znikły??
Wyczynem mamy największym był pewien upierdliwy kornik.
Kornik żarł szufladę w kredensie kuchennym mamy,któryż to mama otrzymała w wianie i wszędzie za nią jeżdził. Kredens - nie kornik . W Pyskowicach dopiero się wdał.. Żarl, robił dziurki i wkurzał .Mama mu w te dziurki różne specyfiki wstrzykiwała ale jakoś bydle odporne bylo. Nic na niego nie działało . W końcu mama z bezsilności , ze złości , z okrzykiem - a żebyś strzezł niecnoto! napluła do dziurki.
Kornik już tego nie zdzierżył. . Ślina mamy okazała się być zabójczą.....
Proszę państwa - jak coś - jakieś domowe zwierzątko ,którego trzeba się koniecznie pozbyć należy iść po radę do mojej mamy..:))
Gdzie diabeł nie może tam babę pośle - prawda stara jak świat.
OdpowiedzUsuńDzielna kobieta, ta Twoja Mama - chyba masz te wyjątkowe geny w sobie, jak sądzę.
A upodobanie do materaców...Hmmm...urocze!
Moja mama naprawde dzielna kobieta jest. Przezyc te wszystkie przeprowadzki,ciagle zaczynajac od nowa ,telepac z jednego konca kraju na drugi z berbeciami pod pacha i przy tym ja bylam pol diable ponoc...
OdpowiedzUsuńNaprawde dzielna jest...
A Ty hmm nie masz tego rodzaju upodoban ? W tym miejscu jest okragla buzka puszczajaca oczko .:))
Uwielbiam materace:)))
OdpowiedzUsuńAcha, w tytule notki jest błąd/może zamierzony?/ Zwalczanie szkodników, głównie szczurów i myszy to deratyzacja.
Dezyderata to poemat mówiący o jakości życia.
Jak się dobrze zastanowić to można doszukać się związku bo życie bez szkodników jest lepsze. Zwalczanie szkodników to droga do polepszania życia a więc mozna to nazwać "dezyderacją":))))
Wybacz, że zwracam na to uwagę ale rozbawiło mnie to. Bez złośliwości, z rozbawieniem pozdrawiam.
Wiesz - zadałam sobie trud .Sprawdzalam i popatrz jak sie zblamowalam. Ale dezyderacja jest tez uzywana w odtruwaniu od szkodliwych zwierzatek. Zmienilam tytul. , Uzywane jest slowow - dezyderat czyli srodek do trucia ,a od tego odmiana hmm. Przynajmniej sie dowiedzialam, ze sa dezyderaty opiewajace jakosc zycia.
OdpowiedzUsuńTo żaden blamaż, to po prostu zabawna pomyłka. Przecież rozumiemy, że języki ci się mieszają więc o pomyłkę w takim trudnym wyrazie nie jest trudno. Domowe zwierzątka też zabawnie brzmią w tym kontekście, ale, proszę nic już nie zmieniaj. Jest ślicznie. Ważna przecież postać wspaniałej mamy.
UsuńNo i materace:)))
Nasze mamy miały zupełnie inne problemy dla nas niewyobrażalne. Pamiętam podobne opowieści o łóżeczku w miskach z wodą! A kiedyś gdy nie mogłam ruszyć głową z powodu bólu kręgosłupa szyjnego, pewien stary lekarz orzekł: wszystko to wina DDT, które odkłada się w kościach i potem po latach są tego efekty! Dobrze pamiętam sypanie DDT do wnętrza kanapy.
OdpowiedzUsuńPostać Twojej mamy wzbudza we mnie mnóstwo szacunku.
No popatrz - pluskwy pluskwami a teraz wiem skad u mnie bole kregoslupa. Mama - moja najwieksza milosc. Zdolna kobieta i naprawde dzielna. Do tej pory. Wlasciwie to naprawde niewyobrazalne co nasze mamy musialy zniesc ,przerobic i zdzierzyc.
OdpowiedzUsuńZ pluskwami się raczej nie zetknąłem, z całą resztą różnego tałatajstwa tak. Ostatnie były obrzeżki.
OdpowiedzUsuńZa to znajoma, gdy na widok wielkiego owada usłyszała, "o pluskwiak", to dostała histerii, a to był zwykły poczciwy pluskwiak roślinożerca z łąki. :D
No wiesz... odpornosc kobiet na rozne zwierzatka jest jak wiesz dosc hmm histeryczna. Moja znajoma w restauracji - cos mi przelecialo przez noge, ja - pewnie mysz. Nie przewidzialam reakcji. Kolezanka wyladowala na stole przerazliwie krzyczac.Mysz ,jesli byla pewnie ataku serca dostala ze strachu Nikt tej mojej kolezanki nie mogl uspokoic. Pomogla setka..
OdpowiedzUsuńKlik dobry:)
OdpowiedzUsuńAleż Twoja Mama to dzielna kobieta.
U nas pluskwy nie były znane. Dopiero ciocia, która wyjechała na ziemie zachodnie i zamieszkała w poniemieckim domu, zetknęła się z pluskwami. Pamiętam, jak się skarżyła, że nie może wytępić. Wróciła więc w nasze strony i zanim dostała mieszkanie, mieszkała z moimi dziadkami i rodzicami na kupie. Wolała niewygody znosić, niż - jak to nazywała - poniemieckie robactwo.
Pozdrawiam serdecznie.