Moja lista blogów

piątek, listopada 01, 2013

Kabarecik " Pod pralką"

Były lata siedemdziesiąte .  Moje koleżanki i koledzy studiowali, niektore koleżanki  podzieliły moj los -szczególnie jedna - Zosieńka.
Zosieńka chodziła ze mną do L.O - i do klubu "Fafik" rownież. Do tegoż "Fafika " chodził rowniez Jurek - metr dziewiećdziesiąt. Zosieńka jak sama mówila, ma wzrost Liz Taylor :))
Para była niezła .On studiował automatyke - Zosieńka rodziła dzieci ( sztuk dwie - dziewczynki) a w przerwach pracowala w tych samych zakladach pracy co ja. Utrzymywała i dzieci i Jurka,któremu przecież nie mogła kariery zrujnować :))
Jurek studiował długo i intensywnie. W różnych uczelniach. Zosieńka walczyła o byt codzienny. Nasze dzieci były w  żłobku , Zosieńka  pomieszkiwała różnie - a to u swojej siostry,a to u teściowej ,która absolutnie Zosi nie akceptowała albowiem Zosieńka  niszczyła swietlaną przyszlośc Jurka. Był glód mieszkaniowy. Jeszcze nie było mowy o spóldzielniach - były wyłacznie mieszkania kwaterunkowe, na które czekało sie latami. Oficjalnie Zosieńka nie miała meldunku w naszym mieście więc jej mieszkanie nie przysługiwało się a Jurek miał rodziców,ktorzy mieli duży metraż i 3 pokoje. Zosieńka wydeptała ścieżki do kwaterunku - na jej widok kwaterunek i jego szef dostawali drgawek. Na mój zresztą też - ja miałam inny problem wtedy. Miałam ogromne mieszkanie ,które trzeba było opalać węglem,które nie należalo do mnie, a do moich rodziców,którzy jak zwykle się wyprowadzili a ja na 100m2 byłam tylko  zameldowana. W praktyce - rodzice powinni mnie zabrać ze sobą - a ponieważ było wtedy jak było - każdy wie - więc sie ostałam poł legalnie. Bałam sie,że mi kogoś dokwaterują,czynsz płaciłam okrutny,zjadajacy mi cała prawie pensje biblioteczną, węgiel kosztował mnie obrączki ślubne, się rozwodzilam i bałam sie,że mnie po prostu miasto wyrzuci na bruk.
W ten sposob obie zawracalyśmy glowe świetemu kwaterunkowemu , i żeby nie było - dostałyśmy mieszkania na tej samej ulicy,tylko w sąsiednich blokach..pracowałysmy w tym samym zakładzie pracy,nasze dzieci były w tym samym prawie wieku i w tym samym żlobku  a  ja posiadałąm pralkę ,tę samoróbke od dziadka. Mało kto wtedy posiadał takie udogodnienie. Ha
Zosieńka i poł jej koleżanek a i moich przychodziło do mnie prać. Jak sobie teraz wspomne- taż ja cala pralnia była.
Pralka prała, a my coś w międzyczasie musiałysmy robić, Było winko, był "kabaret starszych panów",było fajnie więc a to wierszyk któraś powiedziała a to pioseneczke zaśpiewała - jednym słowem - zrobił sie mały kabarecik pod pralką
Pranie bywało akurat u mnie bardzo wesole. Do dziś nasze dzieci wspominaja nasze piosenki ,nasze wierszyki i jak fajnie wtedy bylo.
Nastała era "Frani".Zosieńka sie też dorobila. Co nie znaczy ,ze kabarecik upadł - prała u siebie ale na gościnne wystepy przychodzila do mnie.Obojetnie czy ja akurat prałam czy nie.....Czasami wpadali do nas mężowie czy narzeczeni - no ktoś przecież musiał mokre pranie zanieść do domu:))
Tak sie jakoś złożylo ,że to były najczęściej czwartki - w piątki odbierałyśmy nasze pociechy ze żłobka i trzeba było być matka polką ale  te czwartki  były dla nas. I tak sie ostało ,chociaż dziatwa juz do przedszkola zaczęła chodzic ale ja miałam dwa pokoje. W jednym spała dziatwa ,w drugim kabarecili sie rodzice.
Jakoś nasze dzieci akurat czasu "Kabaretu pod pralką" nie wspominaja żle. Chyba  też im się podobało...
Jak dziś rozmawiam z córką czy z jej psiapsiółkmami - córkami Zosieńki - to  mówia,że to baaardzo fajne czasy były pomimo wszystko....

6 komentarzy:

  1. I ja pamiętam, że pomimo tak bardzo trudnych warunków, ludzie się spotykali, bawili, opowiadali mnóstwo dowcipów i pomagali sobie nawzajem. Nawet pożyczka sporej sumy pieniędzy była możliwa. A teraz...wszystko jakoś inaczej i smutno i wszystko przeliczane jest na walutę. Świetny pomysł z tym kabaretem! Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozdrowienia - mimo,ze tekscik nie na czasie. O Swiecie Zmarlych pisza inni.
    Wiesz - pomimo naprawde wtedy baardzo trudnych warunkow,pomimo wszystkiego zlego co sie dzialo ,ten kabarecik wspominam z lezka w oku.

    OdpowiedzUsuń
  3. OOO... przepraszam - lata siedemdziesiate to był zmierzch Frani. Pojawiły się pierwsze automaty do prania!
    Co wy z tymi dziećmi w czwartki robiłyście? Zostawały w żłobkach aż do piątku? Bo piszesz, że w piątki trzeba było dzieciaki zabrać ze żłobka?

    OdpowiedzUsuń
  4. A tak w ogóle to Wasze pralkowe spotkania świetnie obrazują atmosferę tamtych czasów. Wesołe spotkania towarzyskie odbywały się pod byle jakim pretekstem. Ludziom chciało się być i bawić razem. Okazji nie brakowało bo faktycznie nie każdy miał wszystko u siebie.
    U mnie była centrala telefoniczna i sąsiedzi przychodzili "zadzwonić" /telefon był rzadkością/ a potem kawkowaliśmy, plotkowaliśmy itd...

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja mowilam o wczesnych latach 70-tuch 68-72 - wiesz - pralka automatyczna byla jednak nowoscia.Franie byly no ale po co mialam ja kupowac skoro mialam samorobke nie do zdarcia.A jesli chodzi o zlobkowe dzieci - w moim miescie byl tylko jeden zlobek i w dodatku tygodniowy. Odbieralysmu dzieci wlasnie w piatek.Byc moze nie bylo to dobre rozwiazanie ze wzgledu na relacje - matka - diecko ale bardzo ulatwialo zycie szczegolnie mlodym matkom ,ktore musialy pracowac n zmiany np. I takim zakreconym jak ja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiedziałam, że były tygodniowe żłobki. Teraz temat powraca - powstają przedszkola 24 godzinne i są mocno krytykowane.
      No, ale, dla pracujących, często samotnych matek, było to na pewno niezłe rozwiązanie. Jestem pewna, że to rozwiązanie traktowano jako ostateczność.

      Usuń