Moja lista blogów

niedziela, kwietnia 21, 2013

Moja Gazella

                                   Zaczne od tego, ze w dziecinstwie nigdy nie posiadalam roweru. Wlasciwie nie wiem dlaczego  - oficjalna wersja rodzicow brzmiala, ze na pewno wjade pod samochod i sie zabije...
     Jezdzilam jednak do babci na wies na wakacje i tam wlasnie blizej zapoznalam sie z tym dwukolowym sprzetem. Poczatki byly bolesne. Do dyspozycji mielismy tylko jeden rower, w dodatku z rurka. Poczatkowo opanowalam jezdzenie na nim pod rurka. Kurcze jak czlowiek mlody to mu rozne rzeczy wychodza - dzis nawet jak bym miala wzrost Liz Taylor to bym tej sztuki nie dokonala...
Jak nogi mi urosly i wydluzyly sie na tyle, ze moglam sobie pozwolic jezdzic na tym meskim rowerze w normalnej pozycji to zaczely sie schody. Balam sie tej rurki i nijak nie moglam opanowac wsiadania i zsiadania. Moim sposobem bylo podstawianie roweru pod drzewo i wspinajac sie po tym drzewie zasiadanie na rowerze. Zsiadanie tez odbywalo sie wlasciwie przy pomocy kuzynow albo jakiegos plotu. Babcia wyslala mnie do Poraja po zur. Zaopatrzyla mnie w nylonowa ,zielona siateczke (pamietacie jeszcze takie?)butelke na zur, ja sposobem drzewowym zasiadlam na rowerze i hajda. Dokonalam zakupu, jakos siadlam i wsiadlam ,jade... Do babci zajezdzalo sie z gorki ,ja na sprzecie wybuchowym ,siateczka z zurkiem belata mi sie na kierownicy a moj kuzyn zamiast szerzej otworzyc brame to ja przymknal. Spadlam na te nieszczesna rurke.Ten bol do dzis pamietam....Nigdy juz nie wsiadlam na meski rower.
 Nie tesknilam za rowerem wlasciwie az losy mnie rzucily do Holandii. Gdy wyladowalam w Herkenbosch ,w pierwsze wolne wybralam sie pieszo zobaczyc,gdzie ja wlasciwie mieszkam i jak wyglada ta wies... Bylam jedyna osoba spacerujaca po wsi na nogach...Bylo lato , piekna pogoda wrocilam do domu, z zakamarkow wyciagnelam rower - damke oczywiscie i zaczelam trenowac. Poczatkowo wyjazd na najblizsza stacje benzynowa byl przezyciem - na stacji kupowalam papierosy(:))) Potem zaczelam mieszkac na Rewoude, dojezdzac do moich chlebodawcow rowerem i stal sie on sprzetem niezbednym. Jezdzilam po zakupy, do pracy i tak sobie na spacer bo lubie...
     Moj eks zakupil dwa jednakowe rowerki typu gazelle. on mial meski ,ja damski. Fajne sa. Te moja damke mam do dzisiaj. Ale - kiedys staly sobie obok siebie obydwa, juz nie wiem ,zadzwoniono ,ze mam natychmiast stawic sie do pracy, wybieglam, zlapalam pierwszy lepszy rower i jade. Na swiatlach zorientowalam sie ,ze jade przeciez na meskim - i dawny strach przed rurka powrocil  Tyle,ze bylam juz dorosla i nie pozwolilam sobie na panike. dalam rade  wtedy ale w zasadzie unikam rurek :))
     Moja znajoma mieszka w Niemczech gdzies 16 km od Herkenbosch.  Ma urodziny w najpieknieszym miesiacu do jazd na rowerze -  pod koniec pazdziernika.
  Z siostra postanowilysmy pojechac na tych rowerach bo przeciez nie mialysmy kierowcy akurat do samochodu. Pojechalysmy. Bez problemow  dotarlysmy na miejsce - przednio bawilysmy sie prawie do bialego rana - prawie - byla czwarta nad ranem jak wyruszylysmy w droge powrotna.
  W Rathaimie bylo jeszcze jako tako. Jak tylko wyjechalysmy za oplotki zerwal sie wiatr,zaczelo lac ,blyskawice rozjasnialy niebo. Mialam skorzana kurtke , ktora nasiakla tak woda, ze  wazyla chyba ze sto kilo. Z Ratheim do Herkenboch prowadzi raczej prosta droga szybkiego ruchu , obok sa drogi rowerowe ale od ronda sie jedzie przez las a do ronda przez pola. Po lewej szparagi , po prawej szparagi  ,ulewa, blyskawice  - sama rozkosz . Moje swiatlo nadawalo alfabetem morsa - krotkie,krotkie ,dlugie ,stop. Siostra wogole nie miala swiatla. A jest krotkowidzem - okulary nie wchodzily w gre wiec kierowala sie na azymut i siedziala mi na ogonie.  Wlasciwie byly momenty ,nawet baaardzo dlugie momenty, ze rowery ciaglysmy za soba....Doczolgalysmy sie do ronda i zaczely sie innego rodzaju  przyjemnosci . Po lewej las , po prawej las , ciemno jak oko wykol a w srodku hula wiatr . Konary lataly nam nad glowami, , wiatr byl taki , ze nie mozna bylo jechac ....jak mialysmy zdziebko alkocholu we krwi tak nam wszystko wywialo ...Nawet isc bylo trudno.
 Do domu  dotarlysmy okolo osmej rano wiec wyobrazcie sobie - ze droga ,ktora normalnie nie spieszac sie pokonywalam mnien wiecej w ciagu 50 minut zabrala nam okolo 4 godziny tym razem. Moja kortka , ktora do ronda nasiakla deszczem  w Herkenbosch juz byla prawie sucha - wiatr byl lepszy od suszarki:))
    To byly niezapomniane urodziny. I tak poza tym - kladac sie spac nagle zaczelam byc strasznie glodna , musialam jeszcze sie zwlec i cos rzucic na ruszt majac w pamieci wszystkie wspanialosci ktorymi uraczyla gosci kolezanka a ktorych nie mialam sil nawet sprobowac  tam na miejscu...A goscinca nie dostalysmy...
     Moja  Gazella - dbam o nia jak umie najlepiej , przywiozlam juz na niej pol mojego umeblowania, sluzy mi do wszystkiego - jezdze z nia na spacery i na zakupy ,do urzedow i do kina . Nigdy jej nie zapominam zamknac jak gdzies zostawiam - bo sportem narodowym holendrow wcale nie sa lyzwy ani wyscigi rowerowe ale kradziez wlasnie tych ostanich. Znikanie rowerow jest powszechne - mnie zniknely 3 sztuki. Gazella sie trzyma i niech mi sluzy jak najdluzej..Polecam rower na wszystko - na walke ze soba i swoimi
"niemoznosciami".Po za tym moje drogie panie i panowie - kiedys wlasciwe stwierdzilam bedac w zwiazku , ze wlasciwie po co mi jest potrzebny mezczyzna - wyremontowac mieszkanie musze sama, obciac drzewa musze sama, wbic gwozdzia albo wyborowac dziure tez sama , juz nie mowiac o normalnych babskich zajeciach - tez sama .Na pytanie co z seksem odpowiedzialam - wystarczy rower i jakies piecdziesiat km do przebycia. :)) Zamiast mezczyzny wystarczy hi,hi Gazella

7 komentarzy:

  1. Przypomniałas moje traumatyczne przeżycia rowerowe. Byłem dosrosły i miałem juz dorosły rower który miał jedna wadę -tzw. torpedo przeskakiwało i jak sie siedxiało na siodełku to było sie bezp[iecznym. Czasami jednak trzeba byłop wjechac pod górkę lub nagle przyspieszyć i zdarzyło mi sie pare razy że stojąc na pedałech nacisnąłem z całych sił na pedały co kończyło się rąbnięciem w rurke ramy tym czego wy, kobiety nie macie. Ten ból pamietam do dziś i powrót do domu piszkom i to sztywnych nogach.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Klik dobry:)

    Ze 2-3 lata temu postanowiłam zaprzyjaźnić się z rowerem. Nic z tej przyjaźni nie wyszło. Gdziekolwiek się udałam, to była tylko zakała do dźwigania. A to krawężniki, a to schody, a to nie ma gdzie zostawić. Koło domu nie da się trzymać, nawet zamknięty, bo ukradną. Na piętro do domu go nie wniosę, a jak zniosę do piwnicy, to wydobyć go nie mogę sama. Jedno wielkie utrapienie. Kij z rowerem!

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zrozum Elę - bo do tego jeszcze obluzowywały sie boczne kółeczka a z nimi nawet trudno do windy i mozna byle gdzie zahaczyć................. :-)).

      Usuń
    2. Pudło! Dowcip nietrafiony :-))), bo w ani jednym budynku w moim mieście nie ma windy (nie licząc windy dla inwalidów w banku).

      Usuń
  3. Moi drodzy- rower jest naprawde w porzadku tu w Holandii. Jezdzi sie jak po stole,bezpiecznie.Sa swiatla dla rowerow ,drogi rowerowe i nawet na jakims tam malutkim skrawku waskiej ulicy jest namalowany rowerek i tam sobie mozesz spokojnie jechac.Rower tu jest swieta krowa i samochody MUSZA uwazac na rowerzystow.Wiec jezdze. Nie wiem eAlellu jak tam jest u ciebie ale z doswiadcenia wiem ze rowerek po schodach ,do piwnicy i z powrotem to jest drobiazg.Zapewniam Cie Piotrze ze chociaz kobiety nie maja tego co Ty masz - jak spadniesz na rurke bez wzgledu na plec tak smao boli. No i co tam - kazdy lubi to co robi - ja nie mam autka,specjalnie juz chodzic nie moge zbyt intensywnie to jezdze rowerem... wieksze utrapienie Elu jest motorower albo skuter:))

    OdpowiedzUsuń
  4. no wiem alEllu - wlasnie bylam u znajomej ,ktora mieszka na 3-cim pietrze bez windy.DLa mnie koszmar, bo te cholerne plucka i nogi.U corki jak jestem,ktora mieszka co prawda niedaleko aleksanderplatz za to w starej kamienicy na 4-tym pietrze bez windy to sie czuje jak w wiezieniu bo mi sie wychodzic nigdzie nie chce ,bo pozniej musze wejsc. Wiesz - mnie sie dobrze gada bo zwyczajnie przyzwyczailam sie do niektorych udogodnien na tym dzikim wrednym zachodzie.DO rowerku - tu wszedzie sa specjalne parkingi dla rowerow.Ale tez kradna. I nie mam auta a rower nic nie kosztuje.I nie zawsze tez jestem taka ura,bura - dzis bylam tylko na drugim koncu miasta i wlasnie padam na pysk. I nozka boli - ale co tam - wlasnie jest cieplo jutro bedzie lepiej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Są rzeczy nie do przeskoczenia. Czasem przyczyną jest choroba, czasem kalectwo a czasem brak zwykłej windy i płakać się chce, gdy inny człowiek robi sobie drwiny w formie żartu, który jest po prostu... gruboskórnym "pudłem", jak ten komentarz Piotra. Uchodzę za osobę z poczuciem humoru, ale gruboskórność i toporność nigdy mnie nie śmieszyły. Jeśli taki żart jest ze mnie, to płaczę, a jeśli z innych, to bronię, jak lwica. Smutno mi się zrobiło po komentarzu Piotra...

      Usuń